Wkrótce po opisanym niedawno rajdzie polskich sił pod
niemieckie wybrzeże dowództwo floty opracowało plan niekonwencjonalnego ataku
na port w Gdańsku przy pomocy jednostki wypełnionej ładunkiem wybuchowym, czyli
brandera w nowoczesnym wydaniu (klasyczne brandery epoki żagla były jednostkami
zapalającymi).
Postanowiono skorzystać z zagarniętego w poprzedniej akcji
niemieckiego masowca Brunhilda, przez co spodziewano się osiągnąć zaskoczenie
i opóźnienie reakcji Niemców, co mogło
by stworzyć szansę dojścia brandera w rejon portu. Opcję użycia któregoś ze
starych okrętów wojennych odrzucono ze względu na niemożność uzyskania
zaskoczenia w przypadku użycia takiego brandera i praktycznie zerowe szanse
powodzenia akcji w obliczu silnej artylerii nadbrzeżnej (szacowanej przez
wywiad na co najmniej 10 dział kal. 210 mm, kilkanaście kal. 150 mm, a nadto liczne
haubice i moździerze). Użycie natomiast
zdobycznego statku stwarzało natomiast pewne szanse na powodzenie. Tak się szczęśliwie złożyło, że
jego portem macierzystym był Gdańsk. Dlatego domniemywano, że o ile wieść o
jego utracie jeszcze się nie rozniosła, to pojawienie się go w Gdańsku nie powinno
nikogo specjalnie zdziwić, a przynajmniej dać załodze cenny czas na zbliżenie
się do celu.
Plan akcji zakładał użycie oprócz Brunhildy dwóch starych
okrętów podwodnych, które miały iść na holu statku. Przed akcją hole miały
zostać odcięte, po czym statek miał
wejść do portu lub przynajmniej dostać się w jego pobliże i zostać
wysadzony w powietrze, w miarę możliwości blisko jakiejś większej jednostki
wroga. Szkieletowa załoga statku miała się ewakuować na łodziach, co dawało
jakieś szanse przeżycia, ale już nie uniknięcia niewoli. Gdyby natomiast nie
udało się osiągnąć zaskoczenia, brander miał skierować się ku bateriom
artyleryjskim w Brzeźnie i eksplodować na plaży. W drugim etapie akcji zaatakować miały okręty
podwodne Delfin i Szczupak wypełnione materiałami wybuchowymi. Zakładano, że
wejdą do kanału portowego w pozycji półzanurzonej, by dać załogom szansę na ewakuację.
Akcję przeprowadzono nad ranem 10 sierpnia, kiedy
spodziewano się najmniejszej czujności wroga. Całą kawalkada szła w
zaciemnieniu, by uniknąć przedwczesnego wykrycia. Szczęśliwie udało się uniknąć
niemieckich jednostek pełniących dozór i ok. godz. 2:30 cała kawalkada znalazła
się na wysokości Helu. Wtedy odcięto hole na których płynęły okręty podwodne i
odtąd kontynuowały one rejs samodzielnie.
Po godz. 4:00 zbliżająca się do portu Brunhilda została
wykryta przez Niemców. Niestety nie udało się osiągnąć zaskoczenia, gdyż obronę
portu zaalarmował brak podania przez statek ustalonego sygnału rozpoznawczego.
Gdy pomimo kilkukrotnych wezwań nie został on podany, bateria nadbrzeżna na Westerplatte otworzyła ogień.
Zgodnie z planem, w tej sytuacji brander skręcił w prawo lecz wkrótce dostał
się pod celny ogień baterii plażowej w Brzeżnie. Któreś z kolei trafienie pociskiem
kal. 150 mm
spowodowało eksplozję 200 ton ładunku wybuchowego, która dosłownie rozerwała
brander na strzępy. Ponieważ jednak wybuch nastąpił w odległości ponad 1,5 km od brzegu, strat
wrogowi nie przysporzył żadnych.
W panujących wciąż ciemnościach, w chaosie i rozgardiaszu
jakie zapanowały po pierwszej fazie ataku nikt nie zwrócił uwagi na wchodzące
do portu dwa okręty podwodne, czy raczej ich mikroskopijne kioski wystające
ponad powierzchnię wody.
W tym czasie w porcie znajdowały się 4 krążowniki pancernopokładowe,
1 awizo, kilka mniejszych okrętów oraz liczne jednostki cywilne.
Pierwszy z naszych okrętów podwodnych skierował się w
kierunku Westerplatte. W przylegającym doń basenie portowym znajdowała się
większość okrętów wojennych, w tym wszystkie krążowniki. Załogi ich zachowały
jednak czujność i wykryły okręt podwodny zanim ten zdołał się zbliżyć.
Zmasowany ostrzał szybkostrzelnych dział z krążowników doprowadził do
unieruchomienia podwodnego brandera a zaraz potem do jego eksplozji w
odległości kilkuset metrów od celu.
Więcej szczęścia miała druga jednostka, która skierowała się
do basenu zachodniego, gdzie stał m.in. prom pasażersko-kolejowy Preussen (2954
BRT), który został przejęty przez marynarkę wojenną i oczekiwał na przebudowę
na pomocniczy stawiacz min. Załodze Delfina udało się skierować swój okręt na
ten właśnie cel i pomyślnie ewakuować się z pokładu. Eksplozja 3 ton trotylu
tuż przy burcie promu spowodowała jego błyskawiczne zatonięcie. Duże straty od
podmuchu i odłamków odniósł też stojący opodal duży torpedowiec (okręt flagowy
dywizjonu torpedowców) D 3, którego uszkodzenia okazały się na tyle poważne, że
nie został już nigdy wyremontowany.
Ogólnie akcja zakończyła się ledwie umiarkowanym sukcesem, i
wykazała raczej brak szans na zadanie wrogiej flocie poważniejszych strat tą
drogą.