piątek, 28 listopada 2014

Bitwa na Morzu Żółtym



Niemal równocześnie z opisywanymi poprzednio wydarzeniami, na północy doszło do jednej z najważniejszych bitew morskich tej wojny. Ponaglany do działania przez carskiego namiestnika gen. Aleksiejewa dowódca eskadry portarturskiej, kadm. Witgeft (Witthofft) zdecydował się wreszcie wyjść z portu z zamiarem przedarcia się do Władywostoku. Siły główne, w składzie 6 pancerników (Cesariewicz, Retwizan, Pobieda, Pierieswiet, Siewastopol i Połtawa), 5 krążowników (Askold, Pałłada, Diana, Nowik i Stefan Czarniecki) oraz 8 niszczycieli wyszły z portu rankiem 10 sierpnia 1904 r. i obrały na pełne morze. Wyjście w morze eskadry, mimo mglistej pogody, nie uszło uwadze Japończyków. Na Morzu Żółtym drogę eskadrze zagrodziła flota japońska, w tym siły główne adm. Togo (pancerniki Mikasa, Asahi, Shikishima i Fuji oraz krążowniki pancerne Kasuga i Nisshin) oraz III dywizjon kadm. Dewy (krązownik pancerny Yakumo, krążowniki Chitose, Kasagi, Takasago, Yoshino oraz dodatkowo Akitsushima). Adm. Witgeft nie zamierzał jednak podejmować boju, lecz zdecydowanie parł na południowy wschód, ku Cieśninie Koreańskiej. Dlatego też w pierwszej fazie bitwy ok. godz. 12-13 żadna ze stron nie doznała istotnych szkód od ognia nieprzyjacielskiego. Adm. Togo podjął pościg i ok. godz. 16:30 zdołał się zbliżyć na tyle, że można było otworzyć ogień. Obie floty płynęły zbliżonymi, nieco zbiegającymi się kursami, stąd bój przyjął formę klasycznego starcia flot liniowych. Dość wyrównana walka trwała ok. godziny, a zamykający szyk sił głównych krążownik Stefan Czarniecki zdołał nawet dwa razy trafić w krążownik Kasuga (pociskami 305 mm i 229 mm). Zanosiło się już na to, że rosyjskiemu admirałowi może się udać, gdy doszło do niespodziewanego zwrotu akcji – jeden z ciężkich pocisków japońskich uderzył w podstawę fokmasztu Cesariewicza, tuż nad otwartym pomostem na którym lekkomyślnie przebywał adm. Witgeft, w wyniku czego poniósł on śmierć, a większość członków jego sztabu odniosła rany. W kilka minut później drugi pocisk trafił w sterówkę, powodując zaklinowanie się steru w pozycji wychylonej, przez co pancernik rozpoczął niekontrolowany zwrot przez lewą burtę. Wprowadziło to spore zamieszanie, inne jednostki zaczęły naśladować manewr flagowca, nieomal doszło do kolizji Cesariewicza z Pierieswiwetem i Siewastopolem i w efekcie wkrótce szyk eskadry się załamał. Sytuacja zaczynała się robić powoli bardzo poważna. Togo wykorzystując sytuację, nakazał I dywizjonowi zwrot o 45 stopni w lewo by zajść przeciwnika od czoła i skuteczniej tym samym ostrzeliwać zdezorganizowaną eskadrę rosyjską. Widząc to kadm. Uchtomski, któremu wreszcie udało się przejąć dowództwo nad zespołem postanowił wykonać zwrot w tył, by oddalić się od ziejącej ogniem linii bojowej wroga. Manewr ten został osłonięty samobójczym niemal poświęceniem krążownika Stefan Czarniecki (które być może jednak nie było zamierzone, bowiem sądzono że okręt mógł wyjść z szyku na skutek odniesionych uszkodzeń, a nie przeżył nikt kto mógłby dać temu wiarygodne świadectwo). Niezależnie od przyczyny, gdy siły główne wykonywały zwrot o 180 stopni, krążownik pozostał na dotychczasowym kursie, szarżując wprost na pancerniki japońskie, być może z zamiarem wykonania ataku torpedowego lub wręcz taranowania. Skupił w tym czasie na sobie ogień większości japońskich okrętów. Sam też nie pozostawał im dłużny, trafiając jeden raz ze swego ciężkiego działa w krążownik pancerny Nisshin, rozbijając mu jedno z dział 152 mm i zabijając całą jego obsługę, kilka niegroźnych trafień z dział 120 mm zdołano też ulokować na Mikasie..  Na odległość skutecznego strzału torpedowego ostatecznie jednak Stefanowi Czarnieckiemu dojść się nie udało, okręt otrzymał bowiem wiele trafień, które rozbiły prawie całą artylerię (w tym także dziobowe działo 12-calowe), zdemolowały kadłub i nadbudówki. Niestety nie była to dobrze opancerzona jednostka, pozbawiona pancerza burtowego, a z małego dystansu japońscy artylerzyści wręcz nie mieli prawa nie trafiać… Ujść z opresji w tej sytuacji okręt nie miał szans, w końcu na płonącym wraku wywieszono sygnał poddania się, aby nie pomnażać niepotrzebnie ofiar. Okręt jednak już tonął (nie wiadomo, czy mu w tym własna załoga nie pomogła) i zanim został przejęty przez oddział pryzowy, zamknęły się nad nim wody Morza Żółtego….
Niemniej jednak jego poświęcenie przyniosło efekt – dało bowiem eskadrze rosyjskiej niezbędny czas i gdy okręty japońskie zajęły się demolowaniem samotnego polskiego krążownika, udało się przywrócić sterowność Cesariewiczowi,  uporządkować szyk całej eskadry i podjąć rejs w kierunku Port Artura. Japończycy próbowali jeszcze atakować wracające okręty rosyjskie siłami torpedowymi, jednak nocne ataki nie dały większego rezultatu..
Z przedzierania się nie zrezygnował tymczasem zespół krążowników kadm. Reitzensteina (Rejciensztiejna), z którego składu przedrzeć udało się najszybszym jednostkom – Askoldowi i Nowikowi. Wolniejsze Pałłada i Diana, ostrzelane przez japońskie pancerniki i krążowniki musiały zawrócić. Ostatecznie Nowik został dopadnięty przez japoński krążownik Tsushima  w zatoce Aniwa i po bitwie z nim  zatopiony przez własną załogę. Natomiast uszkodzony Askold zdołał dopłynąć 12 sierpnia do Szanghaju, gdzie skorzystał z polskiej pomocy. Dzień później zawinęła tam również Diana. Po kilku dniach postoju obydwa krążowniki  podjęły udaną próbę przedarcia się na Hajnan, gdzie dotarły 21 sierpnia, wydatnie wzmacniając siły tamtejszej eskadry...

poniedziałek, 24 listopada 2014

Próba zablokowania Haikou



Już od końca czerwca 1904 r. japońskie dowództwo zaczęło szukać sposobu szybkiego zneutralizowania polskiej eskadry, zwłaszcza że wiedziano już o rejsie eskadry bałtyckiej i nietrudno się było domyślić, że jej celem jest odsiecz Hajnanu. Po akcji polskiego zespołu przeciw Formozie, sięgnięto po pomysł, który uprzednio dwukrotnie próbowano wcielić w życie (co prawda bezskutecznie) w Port Arturze, a mianowicie postanowiono zablokować port w Haikou poprzez zatopienie w wejściu do niego obciążonych balastem statków. Samo w sobie było to dowodem sporej desperacji i liczenia się z zagrożeniem jakie po zwycięskiej bitwie stwarzały polskie okręty na Hajnanie. 
Do roli okrętów przeznaczonych do zatopienia wybrano dwa duże transportowce: Karasaki Maru (5627 BRT, eks-rosyjski Jekatierinosław, zdobyty 6 lutego 1904 r.) oraz Mandasan Maru (4513 BRT), które na tę okoliczność wypełniono po brzegi złomem i betonem. Załogi sformowano z ochotników, bowiem nie było wcale pewne czy uda się ich po wykonanym zadaniu ewakuować z miejsca akcji. Na wszelki wypadek statkom przydzielono 2 torpedowce z 17 dywizjonu (nr 33 i nr 34), które w sprzyjających okolicznościach miały podjąć załogi statków. Dalszą osłonę miały stanowić improwizowany zespół w składzie: krążowniki Idzumi (flagowiec znanego nam już kontradm. Togo jr.), Suma, Sai Yen oraz małe krążowniki (według dawnej nomenklatury korwety) Yamato, Musashi i Katsuragi. Zadaniem tych jednostek miało być ewentualne uciszenie pełniących dozór polskich kanonierek, gdyby się na nie natknięto. Z kolei z pokładów  kanonierek pomocniczych Kagawa Maru i Ryujun Maru miały desantować się oddziały przewidziane do opanowania baterii dział strzegących wejścia do bazy. Na tę okoliczność obie jednostki specjalnie wzmocniono poprzez zamontowanie stalowych osłon chroniących oddziały desantowe przed ogniem broni małokalibrowej. Do akcji wydzielono wreszcie 4 dywizjon niszczycieli pod dowództwem kmdr por. Nagai (Hayatori, Harusame, Murasame i Asagiri) mający osłaniać zespół krążowników i ewentualnie pomóc w ewakuacji oddziałów desantowych, po unieszkodliwieniu polskich baterii.
Operację planowano przeprowadzić w bezksiężycową noc 11 sierpnia 1904 r., by osiągnąć w miarę możliwości zaskoczenie obrońców. To się atakującym udało, bowiem nieszczęśliwym dla strony polskiej zbiegiem okoliczności mająca pełnić tej nocy dozór kanonierka torpedowa Trzygłów miała awarię i musiała zostać odholowana przez torpedowiec Sęp do bazy. Skutkiem powyższego, tylko ten ostatni w chwili ataku był „na chodzie”, ale akurat znajdował się w porcie. Była jeszcze co prawda druga jednostka pełniąca tej nocy dozór, patrolowiec Kormoran, akurat znajdowała się daleko na zachód od bazy i nie zdołała wykryć atakujących Japończyków.
Atak rozpoczął się niedługo po północy od wysadzenia dwóch oddziałów desantowych (patrz mapka) celem opanowania baterii wschodniej i zachodniej, z których każda dysponowała kilkoma szybkostrzelnymi działami średnich kalibrów (wschodnia 3x120, zachodnia 2x152, 2x120). Była jeszcze bateria północna z 4 starymi działami 107 mm, ale ją Japończycy słusznie sobie odpuścili). O ile z baterią wschodnią poszło atakującym w miarę gładko (udało się osiągnąć pełne zaskoczenie), o tyle z drugą sprawa przedstawiała się dużo gorzej. Na skutek minimalnego opóźnienia ataku (który był z kolei efektem wylądowania kilkaset metrów od baterii, zamiast jak planowano – naprzeciw niej) obrona baterii została na czas zaalarmowana, zdążyła stawić opór i ostatecznie odeprzeć atak.
W pół godziny po ataku na baterie artyleryjskie, nadpłynęły obydwa „brandery”. Poruszały się od północy i miały o tyle utrudnione zadanie, że aby zablokować wejście do portu, musiały tuż przed nim wykonać ostry zwrot o ponad 90 stopni, a zaraz potem wyhamować i ustawić się w poprzek kanału wejściowego. Był to dość karkołomny manewr, trudny do wykonania w ciemną, bezksiężycową noc. Nie dziwi więc specjalnie, że pierwszy ze statków mających zablokować port, Karasaki Maru źle obliczył moment wykonania zwrotu i na skutek tego wszedł na piaszczystą łachę kilkaset metrów od wejścia do portu, z której nie był w stanie samodzielnie zejść. Później nieszczęsna jednostka została dosłownie rozstrzelana z dystansu kilku km przez działa baterii zachodniej.
Widząc co się stało kapitan płynącego jako następny Mandasan Maru wykręcił nieco wcześniej (choć i tak w ostatniej chwili, ledwo unikając kolizji z tkwiącym na mieliźnie poprzednikiem), i ustawił się niemal na wprost wejścia do portu. Wydawało się, że sukces jest na wyciągnięcie ręki. Statek jak na swoje gabaryty zgrabnie wszedł do kanału portowego i już zaczynał wykonywać skręt by ustawić się w poprzek toru wodnego, gdy u jego burty wyrósł kilkudziesięciometrowy  słup wody. Okazało się, że była to torpeda z Sępa, którego dowódca zorientował się co się święci. Nie zastanawiając się zbytnio, ruszył ku wyjściu z portu i gdy zobaczył duży transportowiec przed dziobem, odpalił dwie torpedy, z których jedna eksplodowała u burty japońskiej jednostki szybko ją topiąc (druga albo była niecelna, albo wadliwie zadziałała). Działanie to okazało się być zbawienne w skutkach, bowiem Mandasan Maru zatonął w pozycji ukośnej do przebiegu toru wodnego, i to nie w jego środku, ale nieco z boku. Tym samym do pełnego zablokowania portu nie doszło, choć wychodzenie i wchodzenie dużych jednostek było odtąd utrudnione i odbywało się niemal „na styk” z wrakiem..    
Tymczasem towarzyszące branderom torpedowce zajęły się zdejmowaniem załogi z nieszczęsnego Karasaki Maru, bowiem bateria zachodnia zajęta odpieraniem ataku oddziału desantowego na razie nie ostrzeliwała unieruchomionej jednostki japońskiej. Nie udało się natomiast ewakuować załogi Mandasan Maru, na skutek ognia torpedowca Sęp, do którego dołączyły wkrótce niektóre okręty znajdujące się w porcie.
Ostatnim epizodem starcia była próba ewakuacji oddziału desantowego który zniszczył baterię wschodnią. Podjęły się tego zadania niszczyciele 4 dywizjonu, ale gdy flagowy Hayatori został celnie ugodzony 6-calowym pociskiem wystrzelonym przez pancernik Mieszko I, i z tego trzeba było zrezygnować...
Natomiast drugi oddział desantowy, atakujący baterię zachodnią, praktycznie cały został wybity lub wzięty do niewoli, więc nie było tu nawet kogo próbować ewakuować..

wtorek, 18 listopada 2014

Rajd na Formozę



Po bitwie pod Hajnanem polskie dowództwo postanowiło kuć żelazo póki gorące i już 4 lipca do akcji przeciw Formozie wyszedł Mieszko I w asyście krążowników Bolesław Chrobry i Cedynia i 2 niszczycieli. Więcej sił nie dało się wyasygnować do operacji, bowiem Kazimierz II Sprawiedliwy i niszczyciel  Bryza były uszkodzone, natomiast krążownik Grunwald i kanonierki uznano za zbyt wolne, a tym samym – ich udział w wypadzie za zbyt ryzykowny. Celem ataku miał być port w Kaohsiung, położony na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy. Z ataku na główną bazę na Formozie, Keelung, mimo rozważania takiej opcji, ostatecznie zrezygnowano. Uzasadniało to silne jej ufortyfikowanie i uzbrojenie (m.in. w działa 12- i 10-calowe), możliwość napotkania tam poważnych sił morskich wroga, jak również stosunkowo łatwa możliwość odcięcia przezeń odwrotu na Hajnan (Keelung leżało bowiem dokładnie na przeciwległym krańcu wyspy, i ewentualny powrót musiałby się odbywać dość wąską Cieśniną Tajwańską, bądź naokoło wyspy, od strony wschodniej).
Rejs w kierunku Formozy przebiegł bez zakłóceń i nad ranem 8 lipca zespół znalazł się w pobliżu Kaohsiung. Wieści o niedawnej bitwie wprawdzie już dotarły na wyspę wraz z uchodzącym zespołem japońskim, ale nikt nie spodziewał się tak szybko okrętów polskich. Zaskoczenie było zupełne..
Pierwszą ofiarą ataku padła pomocnicza kanonierka Yoshidagawa Maru (310 BRT), która pełniła rutynową służbę patrolową w pobliżu portu. Kilka celnych pocisków 120 mm z Cedynii szybko zmusiło ją do opuszczenia bandery. W samym porcie znajdowały się natomiast dwa statki handlowe, Urado Maru (359 BRT) i Aichi Maru (1330 BRT), które zatopiono ogniem artyleryjskim. Gdy polskie okręty zbliżyły się na odległość paru km,  odezwały się japońskie baterie nadbrzeżne. Były one wprawdzie wyposażone w dość przestarzałe eks-chińskie działa czarnoprochowe, nie będące w stanie istotnie zagrozić pancernikowi, ale za to mogące wyrządzić szkody mniejszym jednostkom. Świadomi tego japońscy artylerzyści skoncentrowali ogień na Cedynii, która w krótkim czasie otrzymała 3 trafienia pociskami kal. 178 mm, w tym jedno fatalne w maszynkę sterową. Przez moment nad kursem okrętu nie było kontroli i to wystarczyło by płynący w przypadkowym kierunku krążownik wpakował się na mieliznę, z której nie był w stanie sam zejść. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to już na granicy donośności japońskich dział.. Niemniej jednak, w ciągu następnych kilkunastu minut okręt otrzymał dwa kolejne trafienia, które zniszczyły mu m.in. jedno z dział. Sytuacja stawała się poważna. Kadm. Szczęsnowicz nakazał niszczycielom Piorun i Sztorm podjęcie próby ściągnięcia krążownika z mielizny, podczas gdy pancernik skierował swe działa przeciw japońskiej baterii. Jego kanonada co prawda ich nie zniszczyła, ale była na tyle gwałtowna, że zmusiła artylerzystów wroga do przerwania ognia. To dało niszczycielom okazję do podejścia do Cedynii i ściągnięcia jej na głębszą wodę. Okręt był jednak ciężko uszkodzony, miał przeciekające dno, zniszczony ster, podziurawione kotły, i nie było szans by mógł samodzielnie płynąc. W tej sytuacji ten nieomal wrak został po odciągnięciu przez niszczyciele z zasięgu rażenia wrogiej artylerii wzięty na hol przez krążownik pancerny Bolesław Chrobry. Natomiast pancernik Mieszko I  został jeszcze na pozycji i korzystając z milczenia wrogiej artylerii wysadził za pomocą łodzi okrętowych 100-osobowy desant na plaży. Oddział ten, z konieczności złożony z marynarzy pancernika (nie było bowiem na pokładach okrętów eskadry piechoty morskiej), zajął przy słabym oporze przeciwnika uszkodzone umocnienia i stanowiska artylerii i wysadził je w powietrze. Po powrocie desantu na pokład, pancernik odpłynął w ślad za resztą zespołu. Tymczasem przez całą drogę powrotną trwała mordercza walka o utrzymanie krążownika Cedynia na powierzchni, bowiem pokiereszowany pociskami i wejściem na mieliznę kadłub ciekł jak sito. Po 6 dniach wleczenia się z prędkością kilku węzłów walkę tę załoga zdawała się przegrywać. Ostatkiem sił udało się jednak doprowadzić jednostkę do brzegu zatoki Puqian, gdzie osiadła na dnie…

sobota, 15 listopada 2014

Rejs eskadry bałtyckiej



W Polsce praktycznie od początku wojny zdawano sobie sprawę z nienajlepszego położenia obrońców Hajnanu. Siły lądowe na wyspie, nawet po sprowadzeniu posiłków z kolonii w Afryce, nie przedstawiały się imponująco i liczyły zaledwie 8000 żołnierzy. Powoli w dowództwie dojrzewała myśl o konieczności wysłania na wyspę posiłków. Wobec spodziewanej prędzej czy później inwazji japońskiej na polską część Hajnanu za priorytetowe uznano wzmocnienie sił lądowych w kolonii, przy czym realnie jedynym sposobem dostarczenia ich na miejsce była droga morska. Ze względu na ograniczone możliwości postanowiono wysłać jedną pełną dywizję piechoty wzmocnioną oddziałem kawalerii (łącznie 16000 żołnierzy), które załadowano na pokłady 10 wyczarterowanych na tę okazję statków cywilnych, z których jeden w razie konieczności miał posłużyć także za jednostkę szpitalną. Dodatkowo do statków tych dołączono 2 węglowce oraz transportowiec Marynarki Wojennej Polesie który miał być w tym rejsie jednostką warsztatową. Oczywiście, taki konwój musiał otrzymać stosowną eskortę. Tę stanowiła większość okrętów które znajdowały się akurat w czynnej służbie i miały najpełniej ukompletowane załogi. W skład zespołu weszły: pancerniki Konstanty II i Bolesław Krzywousty, krążowniki pancerne Piast, Siemowit i Mikołaj Powała, krążownik pancernopokładowy Leander, krążownik szkolny Gryf, stawiacz min Bałtyk (wiozący pełny zapas 400 min, ponadto na inne okręty załadowano kolejne 300 sztuk), niszczyciele Halny, Monsun, Pasat, Purga, Zefir, torpedowce: Czujny, Zwinny, Bystry, Gniewny oraz okręt balonowy Dedal. Dowództwo zespołu objął niedawno awansowany do stopnia wiceadm. Piotr Wojewódzki (1855-1906), który swą flagę podniósł na Konstantym II.
Zespół wyszedł z Lipawy 23 maja 1904 r., po inspekcji przeprowadzonej przez samego monarchę. Początek rejsu upłynął spokojnie. Pierwsze uzupełnienie zapasów węgla przewidziano w Breście, gdzie zespół dotarł 30 maja. By nie drażnić Brytyjczyków nie zabawiono w nim dłużej niż przepisowe 24h (zespół otrzymał zresztą „eskortę” ze strony Royal Navy w postaci 3 krążowników ze składu Channel Fleet, które trzymały się stale w zasięgu wzroku eskadry, począwszy od cieśniny kaletańskiej).
Pierwsze zakłócenie rejsu nastąpiło podczas przejścia przez Zatokę Biskajską. W ciemną, bezksiężycową i mglistą noc z 2 na 3 czerwca w nocy doszło bowiem do poważnego incydentu. Polskie jednostki szły zaciemnione, chcąc oderwać się od przykrego towarzystwa jednostek Royal Navy. Brytyjczycy natomiast mieli w zwyczaju pływać prowokująco blisko polskich jednostki (być może liczono na zdecydowane przeciwdziałanie strony polskiej, co dało by pretekst do wmieszania się w konflikt z Japonią) W takich warunkach doszło do kolizji brytyjskiego krążownika Pelorus z naszym Gryfem. Jednostka polska zaczęła nabierać wody i nawet groziło jej zatopienie. Całe szczęście, że niedaleko był brzeg hiszpański i ciężko uszkodzony krążownik zdołał dowlec się do portu w Gijon, gdzie został internowany. Oczywiście, o spowodowanie kolizji oskarżały się wzajemnie obydwie strony, ale wina była w zasadzie nie do udowodnienia. Incydent spowodował dalsze pogorszenie i tak nienajlepszych stosunków pomiędzy oboma krajami i chwilowe zatrzymanie polskiej ekspedycji. Całe zajście miało jeszcze ten skutek, że brytyjski zespół odtąd znacznie ostrożniej pilnował polskiego konwoju, a po minięciu przezeń Gibraltaru w ogóle zawrócił na północ.
Tymczasem polski zespół dotarł 17 czerwca do Dakaru, gdzie zrealizowano kolejne uzupełnienie węgla. Tu musiano zostać na dłuższy postój, bowiem trzeba było przeprowadzić różne drobne naprawy okrętów po przebytych na północnym Atlantyku sztormach. Po uzupełnieniu węgla i daniu chwili odpoczynku załogom, zespół ruszył w dalszy rejs 1 lipca.
Kolejnym przystankiem było Lome w Togo, które osiągnięto 10 lipca. Niedługo przed osiągnięciem naszej kolonii awarii napędu uległ krążownik pancerny Piast, który był jedną z najstarszych jednostek eskadry (wodowany w 1894 r.), od dawna nie był remontowany i przez to znajdował się w nienajlepszym stanie technicznym. W dodatku zamontowane na nim kotły francuskiego systemu Niclausse cechowały się sporą awaryjnością, co dało znać o sobie w trakcie rejsu – popękały rurki wodne kotłów, powodując upośledzenie działania układu napędowego. Szczęście w nieszczęściu, że potrzebne części zapasowe znajdowały się na okręcie warsztatowym, dzięki czemu w ogóle można było dokonać naprawy. Prowizorycznie przeprowadzony remont kotłów zajął aż 3 tygodnie i o tyle został opóźniony rejs eskadry. Korzystając z okazji, z kolonii zabrano  2 bataliony (razem nieco ponad 1000 żołnierzy) wojsk kolonialnych, które poupychano na poszczególnych statkach i okrętach eskadry. Tym samym przewożony kontyngent wojska wzrósł do 17000 żołnierzy. Togo polski zespół opuścił dopiero 6 sierpnia 1904 r.  19 sierpnia osiągnięto Walvis Bay w Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej. Tu zabawiono kilka dni, przygotowując jednostki do trudnego przejścia wokół Przylądka Dobrej Nadziei (nieprzypadkowo zwanego kiedyś Przylądkiem Burz), gdzie spodziewano się napotkać trudne warunki pogodowe. Ostatni port przed przejściem na Madagaskar zespół opuścił 25 sierpnia.
Wkrótce po opuszczeniu Walvis Bay natknięto się na japoński statek pasażersko-towarowy Ise Maru (1250 BRT, zbud. 1883 r.), który w swej nieświadomości dosłownie wpłynął w środek szyku naszej eskadry i nie pozostało mu nic innego, jak opuścić banderę. Obsadzona załogą pryzową jednostka została dołączona do konwoju jako kolejny z transportowców.
Zgodnie z przewidywaniami, koło Przylądka Dobrej Nadziei  napotkano wyjątkowo silny sztorm, który okazał się być bardzo groźny dla najmniejszych jednostek eskadry. Pośród huraganowego wiatru, ulewy i kilkumetrowej wysokości fal zderzyły się ze sobą jeden z transportowców wojska (zaadaptowany do tej roli liniowiec pasażerski Warszawa, 7850 BRT) z torpedowcem Czujny. Wskutek kolizji ten ostatni niestety zatonął, a transportowiec odniósł poważne uszkodzenia dziobu, nie zagrażające wprawdzie pływalności dużej przecież jednostki, ale ograniczające jej prędkość. Wiele okrętów odniosło mniej lub bardziej poważne szkody. Spore uszkodzenia kadłuba odniosły niszczyciel Purga i torpedowiec Zwinny. Z kolei balonowiec Dedal utracił cały swój osprzęt balonowy i sens jego dalszego udziału w rejsie stanął pod znakiem zapytania. Ise Maru stracił całe omasztowanie (był to bowiem statek parowo-żaglowy) i odtąd musiał polegać wyłącznie na napędzie mechanicznym. Praktycznie wszystkie jednostki zespołu miały straty w wyposażeniu i osprzęcie pokładowym. Nie obyło się też niestety bez strat w ludziach – w sumie kilkanaście osób zostało zmytych za burtę. Najwięcej ofiar było na Ise Maru, gdzie zwalona stenga przygniotła kilku marynarzy.  
Ostatecznie nieco pokiereszowany zespół osiągnął port Diego-Suarez 11 września 1904 r. Uszkodzona w sztormie Warszawa dowlokła się tam 5 dni później. Biorąc pod uwagę zniszczenia na poszczególnych jednostkach a także konieczność dania odpoczynku załogom jak i przewożonym żołnierzom, przewidywano, że trzeba będzie tu pozostać co najmniej przez kolejny miesiąc, a może i dłużej…    

Na rysunku poniżej prezentuję skład całej naszej eskadry (bez  transportowców):

wtorek, 11 listopada 2014

Bitwa pod Hajnanem



Po tym, co wydarzyło się w Port Arturze, na Hajnanie dobrze zdawano sobie z zagrożenia atakiem sił japońskich na główną bazę polskich sił morskich na wyspie. Postanowiono więc temu zaradzić poprzez postawienie defensywnych pól minowych zabezpieczających podejścia do bazy. Mogło się to jednak odbyć wyłącznie pod osłoną sił floty, bowiem samotny stawiacz min zapewne zostałby rozstrzelany przez siły japońskie zanim by zdołał wykonać swoje zadanie.
W połowie czerwca 1904 r. udało się wreszcie przywrócić do pełnej sprawności pancernik Kazimierz II Sprawiedliwy, który jak pamiętamy miał awarię kotłów i nie brał dotąd udziału w żadnych działaniach. Dysponując dwoma nowoczesnymi pancernikami, krążownikiem pancernym, dwoma  krążownikami pancernopokładowymi oraz mniejszymi jednostkami, polskie dowództwo na Hajnanie nie obawiało się już zmierzyć z japońską eskadrą blokującą.
Japońskie siły pod Hajnanem w tym czasie składały się z krążowników Itsukushima, Matsushima i Hashidate, starego pancernika Chin Yen,  krążownika pancernego Chiyoda oraz starego krążownika Sai Yen wspomaganych przez mniejsze jednostki (kanonierki, torpedowce, zaadaptowane jednostki cywilne). W pewnym sensie (i do pewnego tylko, na szczęście, stopnia) miała się więc powtórzyć sytuacja sprzed dekady, kiedy to japońskie krążowniki zmierzyły się m.in. z parą chińskich pancerników i wyszły z tej konfrontacji zwycięsko.
Ze strony polskiej do planowanej operacji wyznaczono praktycznie wszystkie wartościowe jednostki, w tym obydwa pancerniki, krążownik pancerny dwa krążowniki pancernopokładowe, kanonierki Agamemnon, Odyseusz, Kraken i Sfinks, kanonierki torpedowe Orion, Talos i Perseusz oraz 4 niszczyciele.
Pola minowe miał postawić zaopatrzeniowiec Nowa Kurlandia, na który na tę okoliczność załadowano ostatnie 200 min jakie pozostały w składach na wyspie.
Do sił osłonowych wybrano tylko okręty mogące rozwijać co najmniej 15 w. Siły te podzielono na cztery zespoły, mające odmienne zadania i grupujące jednostki o grubsza zbliżonych charakterystykach. Główne siły stanowiły oba pancerniki, krążownik pancerny i krążownik Grunwald (łącznie: 8x254, 12x203, 18x152 przeciwko: 3x320, 4x305, 2x210, 5x152/150 i 44x120). Te jednostki miały wziąć na sobie główny ciężar boju artyleryjskiego. Krążownik Cedynia wraz z kanonierkami miał stanowić bezpośrednią osłonę stawiacza min. Natomiast kanonierki torpedowe i niszczyciele miały działać w ramach dwóch oddzielnych szybkich zespołów, szukających okazji do przeprowadzenia ataku torpedowego.
Mając świadomość przewagi wroga w artylerii szybkostrzelnej oraz własnej w opancerzeniu, polski dowódca, a był nim kadm. Szczęsnowicz, zamierzał toczyć bój na dużym dystansie, nawet jeśli miały by w nim wziąć udział (ze względu na zasięg artylerii) tylko obydwa pancerniki. Ich opancerzenie stanowiące ekwiwalent 194 mm stali Kruppa na burcie stawało się bowiem na dystansie ok. 9 km odporne na trafienia pocisków kal. 320 mm. Tego admirał polski co prawda dokładnie nie wiedział, ale zdawał sobie sprawę z ogólnej prawidłowości, że w miarę wzrostu odległości polskie jednostki będą bardziej odporne na ostrzał japoński, niż okręty japońskie na ostrzał polski. Ponadto duży dystans ogromnie utrudniałby wrogim krążownikom wstrzeliwanie się ze swoich pojedynczych, wolno strzelających dział.
Japoński dowódca z kolei był świadomy, że polskie 10-calówki mogą przebijać pancerz jego okrętów z każdego praktycznie dystansu jaki realnie wchodził w grę, więc nie było sensu utrzymywać dalekiego dystansu. Liczył on, że na mniejszym dystansie i przy lepszym wyszkoleniu swoich artylerzystów zdoła istotnie pokiereszować polskie jednostki ogniem własnej artylerii ciężkiej i szybkostrzelnej, ponadto miał informacje o tylko jednym polskim pancerniku na Hajnanie, który siłą rzeczy mógłby razić ogniem swych ciężkich dział co najwyżej dwa jego okręty. Srodze miał się japoński admirał rozczarować..
25 czerwca wyszły w morze siły główne i zespoły okrętów torpedowych, a wkrótce po nich także transportowiec z ładunkiem min wraz ze swoją eskortą. Japończyków napotkano na Morzu Południowochińskim, ok. 60 Mm na wschód od Haikou. Polska eskadra poruszała się kursem 600, płynąc w szyku torowym – najpierw obydwa pancerniki, a za nimi krążowniki. Okręty torpedowe płynęły na lewym trawersie sił głównych. Japończycy poruszali się również szykiem torowym, kursem 2100. Obydwa zespoły dostrzegły się z dystansu ok. 20 km. Japończycy zwiększyli prędkość do maksymalnej możliwej do osiągnięcia przez zespół, tj. 16 w., chcąc jak najszybciej skrócić dystans (w efekcie czego Chin Yen i Sai Yen zaczęły nieco zostawać w tyle).
Gdy odległość spadła do ok. 10 km, polski zespół wykręcił na południe i otworzył ogień. Chcąc korzystać z całości posiadanej ciężkiej artylerii (przypomnijmy – Matsushima miał swoje działo na rufie) japoński dowódca, wiceadm. Kataoka, również skręcił na południe, przyjmując kurs równoległy do polskiej eskadry.
Tymczasem polskie siły torpedowe zwiększyły prędkość do prawie 20 w. i szerokim łukiem zaczęły obchodzić pole walki od północy, gdzie mogły by szukać okazji do poszczerbienia wrogich sił atakiem torpedowym. Widząc co się święci, adm. Kataoka do odparcia spodziewanego ataku wysłał całe posiadane siły lekkie w postaci 6 torpedowców, którym dał wsparcie w postaci krążownika pancernego Chiyoda dysponującego silną baterią 10 dział szybkostrzelnych kal. 120 mm.. Siłą rzeczy w zasięgu starcia z polskimi siłami lekkimi miały znaleźć się także Chin Yen i Sai Yen, pozostające coraz bardziej w tyle za własnymi siłami głównymi. 
Na uboczu bitwy sił głównych rozgorzała zacięta walka okrętów torpedowych. W gwałtownym i chaotycznym starciu górę początkowo wzięli Polacy, dysponujący przewagą ilościową i jakościową nad torpedowcami japońskimi, z których najsilniejszy i najnowocześniejszy Hayabusa liczył sobie zaledwie152 tony. Nim wsparcia zdążył im udzielić Chiyoda, płonącymi wrakami były Fukuryu i Shirataka, a Hayabusa, który otrzymał celne trafienie w przewód parowy i musiał zastopować maszyny, został wkrótce potem ugodzony celną torpedą kanonierki torpedowej Perseusz i momentalnie poszedł na dno. Dopiero wtedy zdążył włączyć się do walki japoński krążownik pancerny, który wkrótce celnym ogniem odpędził polskie jednostki, topiąc kanonierkę torpedową Talos oraz uszkadzając ciężko niszczyciele Bryza i Tornado. Ten ostatni otrzymał m.in. kilka trafień w maszynownię. Jego prędkość spadła do 10 w. i nie był zdolny do ucieczki, więc załoga wywiesiła biała flagę a następnie samozatopiła jednostkę. Z wystrzelonych przez polskie niszczyciele w stronę Chiyody torped niestety żadna nie trafiła. Mając puste wyrzutnie i nie mogąc się mierzyć z krążownikiem w boju artyleryjskim, polskie okręty oddaliły się z miejsca bitwy na zachód, pod osłonę własnej linii bojowej. 
Tymczasem od 30 minut trwał bój artyleryjski pancerników Mieszko I i Kazimierz II Sprawiedliwy z krążownikami Itsukushima, Matsushima i Hashidate, w którym polskie jednostki zdążyły kilkukrotnie trafić wrogie okręty nie zadając im jednak na razie poważniejszych szkód, nie będąc trafionymi ani razu. Widząc słabą skuteczność ognia swoich okrętów adm. Kataoka podjął próbę skrócenia dystansu, co się jednak nie powiodło, bowiem polskie pancerniki dysponowały przewagą prędkości i wykonały stosowny manewr w celu utrzymania odległości. Mimo to Japończycy odnieśli pierwszy sukces – celny pocisk kal. 320 mm trafił w kadłub Kazimierza II Sprawiedliwego tuż nad krawędzią pancerza burtowego i uderzył barbetę dziobowej wieży pancernika. Sama barbeta wytrzymała, ale wstrząs uszkodził mechanizmy obrotu wieży i w efekcie okręt został pozbawiony połowy swojej ciężkiej artylerii.
Trafiali też Polacy, w tym raz wyjątkowo skutecznie – jeden z pocisków 10-calowych ugodził w pancerną kopułę osłaniającą działo 320 mm na krążowniku Matsusuhima, przebijając ją i  powodując pożar i śmierć niemal całej obsługi działa. By nie dopuścić do wybuchu amunicji bądź ładunków miotających zalano komory amunicyjne i tym samym okręt w zasadzie stracił wartość bojową w starciu z polskimi pancernikami. Dwa inne pociski trafiły w rejon linii wodnej okrętu, wpuszczając do kadłuba kilkaset ton wody i zmniejszając prędkość. Kilka trafień dosięgło także pozostałe jednostki japońskiego zespołu, nie zadając jednak istotnych uszkodzeń (na Hashidate zwalony został maszt, Itsukushima miała rozbite 2 działa 120 mm). Wreszcie japoński admirał zorientował się że ma do czynienia aż z dwoma polskimi pancernikami (wcześniej rozpoznanie polskich sił utrudniało zachodzące słońce, znakomicie utrudniające Japończykom obserwację i skuteczne trafianie). Cóż było robić – uciekać z podkulonym ogonem to niegodne samurajów, zresztą trzeba by zostawić na pastwę wroga uszkodzoną i coraz bardziej zwalniającą  Matsushimę, natomiast bić się dwoma krążownikami przeciw nieźle strzelającym dwóm pancernikom nie rokowało większych szans. Adm. Kataoka wydał rozkaz by nieco zwolnić, tak by dać szansę wciąż goniącemu krążowniki pancernikowi Chin Yen na włączenie się do akcji. Ponadto, nadchodził zachód słońca i można było liczyć na wyrównanie się warunków oświetleniowych dla obydwu stron a mając dodatkowe 4 działa 305 mm w akcji, można było liczyć na odwrócenie losów starcia. Zanim to wszystko jednak nastąpiło, kolejne trafienia dosięgły Matsushimę, tym razem uszkadzając ster i powodując wyjście jednostki z szyku, kolejne trafienia otrzymał też flagowy krążownik Itsukushima. Teraz już nie było żartów – japoński dowódca dał sygnał do odwrotu. Itsukushima i Hashidate wykręciły ostro na wschód i zaczęły się oddalać z pola bitwy. Podobny manewr wykonały pozostające z tyłu szyku Chin Yen i Sai Yen. Odwrót miały osłonić pozostałe z pogromu w początkowej fazie bitwy torpedowce, wystrzelone przez nie torpedy zmusiły polskie pancerniki do wykonania uników, przez co japońskie krążowniki zdołały się w zapadających ciemnościach zdołały zwiększyć dystans od pościgu. Z polskich pancerników flagowy Mieszko I próbował je nadal gonić i nawet otwarł ogień, ale w zapadających ciemnościach nie udało się osiągnąć trafień i ostatecznie obydwa krążowniki oderwały się od pościgu. Tymczasem drugi z pancerników, wobec uszkodzenia wieży dziobowej i niemożności prowadzenia ognia do ściganych Japończyków, został odesłany do dobicia Matsushimy.
W międzyczasie płonącą i krążącą wolno z zablokowanym sterem Matsushimą zajęły się podążające za pancernikami krążowniki Grunwald i Bolesław Chrobry. Japoński okręt jednak nie kapitulował, co więcej odpowiadał z rzadka z ocalałych dział, został więc dosłownie rozstrzelany ogniem obydwu krążowników, do których wkrótce dołączył Kazimierz II Sprawiedliwy.
Ostatnim epizodem bitwy była nocna próba storpedowania uchodzącego na północny wschód pancernika Chin Yen przez kanonierkę torpedową Orion. Z dwóch wystrzelonych przez nią torped jedna trafiła we wrogi pancernik, ale najprawdopodobniej nie zadziałał zapalnik, bądź torpeda przeszła pod dnem japońskiego okrętu. Tak czy inaczej – pancernik nie został uszkodzony, a polski okręt za swoją próbę zapłacił ceną najwyższą – został bowiem dosłownie rozniesiony na strzępy z najbliższej odległości ogniem szybkostrzelnych 6-calówek Chin Yen..  

czwartek, 6 listopada 2014

Rajdy krążowników pomocniczych cz. II



Na skutek ucieczki Kumano Maru, japońskie dowództwo w pierwszej dekadzie lipca 1904 r. miało już informację, że na wodach Morza Wschodniochińskiego grasuje polski krążownik pomocniczy. Korzystając z bezczynności w tym czasie eskadry portarturskiej, do jego poszukiwań oddelegowano IV dywizjon kadm. Uriu, w składzie krążowników: Naniwa (flagowy), Takachiho, Akashi i Niitaka, z których indywidualnie każdy był silniejszy i szybszy od polskiej jednostki. Aby zwiększyć prawdopodobieństwo napotkania korsarza, okręty miały działać samodzielnie na spodziewanym obszarze jego działania. Do tego ostatniego tymczasem jeszcze raz uśmiechnęło się szczęście, bowiem 10 lipca natknął się na wiozący ładunek węgla parowiec Sakai Maru (2209 BRT), który obsadzono załogą pryzową i dołączono do zespołu, by w stosownym momencie dokonać przeładunku. Na razie było to niemożliwe, bowiem na horyzoncie akurat pojawił się dym. Tak się złożyło, iż był to neutralny frachtowiec, który poddano kontroli i puszczono wolno wobec braku ładunku który można by uznać za kontrabandę. Następnego dnia odniesiono kolejny sukces – na nasz zespół wpadł na transportowiec Saikyo Maru (2913 BRT) o bardzo ciekawej historii, bowiem jednostka ta służyła aktywnie podczas wojny japońsko-chińskiej jako krążownik pomocniczy i brała nawet udział w bitwie u ujścia Yalu. Po wojnie jednostkę zdemobilizowano i wróciła do swej podstawowej roli – statku handlowego, zaś po wybuchu wojny z Rosją i Królestwem Polskim -  została zarekwirowana dla celów transportu wojskowego. Tym razem nasze okręty przechwyciły wrogi transportowiec w drodze powrotnej z Tajwanu, gdzie dostarczył oddziały wojska i materiały wojenne. Japoński transportowiec próbował się odgryzać ze swoich działek i nawet parę razy drasnął obie nasze jednostki na szczęście niegroźnie. Dzięki temu artylerzyści Madagaskaru mieli okazję zrehabilitować się za wypuszczenie z rąk Kumano Maru i trzeba powiedzieć że to im się udało. Po kilkunastu minutach i zainkasowaniu licznych trafień w rejon maszynowni Saikyo Maru utracił prędkość i musiał się poddać. Po ewakuacji załogi statek dobito torpedą.
Tymczasem wyczerpywały się z wolna zapasy węgla w zasobniach krążownika, postanowiono więc poszukać okazji do zabunkrowania jego zapasów z pokładu kłopotliwego pryzu. Ponieważ na akwenie na którym działano nie było dogodnego miejsca do przeprowadzenia tej operacji, konieczny był przeładunek na pełnym morzu. Żeby było to w miarę bezpieczne, postanowiono oddalić się od dotychczasowego rejonu działania w kierunku pełnego oceanu – na południe od Okinawy, a także dokonać przeładunku w trakcie marszu. W tym celu jednostki złączono cumami i przy minimalnej prędkości z pomocą bomów transportowca przeładowano węgiel do lądowni krążownika. Niebezpieczna operacja trwała pełne 2 dni, do 15 lipca. Zapobiegliwość kapitana okazała się zbawienna, bowiem kiedy pod koniec bunkrowania na horyzoncie pojawił się dym, który jak się okazało należał do pomocniczego krążownika Daichu Maru (3319 BRT, 16 w., 2x120QF) pełniącego służbę patrolową w rejonie archipelagu wysp Riukiu, okręt był pod parą i mógł stosunkowo szybko zwiększyć prędkość.
Ponieważ jednostka japońska była wyglądem zbliżona do typowego statku handlowego (w czasach pokoju po prostu nią była) dowódca polskiego krążownika sądził że ma do czynienia ze zwykłym frachtowcem i nie zamierzał uchylać się od spotkania, a wręcz do niego dążył. Szybko dokonano rozdzielenia z Sakai Maru i okręt obrał kurs na zbliżenie z Japończykiem. Jeszcze nie zdążono zażądać zatrzymania się, kiedy rozległy się pierwsze strzały. Starcia nie dało się już uniknąć. Siły przeciwników były zbliżone – polski rajder miał co prawda 4 działa 120 mm ale na burtę mogły strzelać tylko 3. Węglowiec Łuck, z racji zapchania zapasami nie zużytego jeszcze węgla trzymał się na uboczu starcia. Ponieważ japoński okręt całe swoje uzbrojenia miał zgrupowane na dziobie, jego dowódca obrał kurs na zbliżenie, usiłując uzyskać jak najwięcej trafień w trakcie zbliżania. Nie bez powodzenia, bowiem w tej fazie bitwy trafił co najmniej trzykrotnie. Polski okręt starał się utrzymywać dystans, co w zasadzie udało się, z tym że w takiej sytuacji dało się używać już tylko dwóch dział. Znać tu jednak dało o sobie lepsze wyszkolenie polskich artylerzystów, którzy nie byli pospiesznie przeszkolonymi rezerwistami jak na japońskiej jednostce, ale marynarzami regularnej floty. W niedługim czasie osiągnęli oni szereg trafień, rozbijając jedno z dział przeciwnika, uszkadzając komin i dziurawiąc kilkukrotnie kadłub w okolicach linii wodnej. Japoński okręt był ciężko uszkodzony, ale na oderwanie się od przeciwnika nie było już szans. Jak przystało na samurajów – japońska jednostka broniła się do samego końca, ponosząc ciężkie straty, ale tez trafiając Madagaskar jeszcze kilkukrotnie. Jeden z pocisków felernie ugodził w rejon rufy, uszkadzając wał napędowy. Krążownik został pozbawiony napędu na środku oceanu. W związku z niemożnością jego naprawy Łuck wziął na hol uszkodzony rajder i doprowadził go 28 lipca do portu Legazpi na wschodnim wybrzeżu Filipin, gdzie został internowany. Następnie, wobec spodziewanej blokady Hajnanu nasz węglowiec udał się przez Morze Celebes, Cieśninę Makassar i Morze Jawajskie na Madagaskar, który osiągnął w dniu 26 sierpnia.

Tymczasem, jak pamiętamy z poprzedniego odcinka, 18 lipca w dalsze łowy z pełnym zapasem paliwa ruszył drugi z naszych rajderów – Hajnan.
Przez następny miesiąc nasz okręt krążył po Oceanie Spokojnym. Początkowo na wschód od Filipin, potem przeniósł się nieco bardziej na północ, w kierunku Japonii i wysp Riukiu.
Zagarnął i zatopił w tym czasie kilka statków: 26 lipca Otowa Maru (1471 BRT), 30 lipca Himeno Maru (834 BRT), a 3 sierpnia duży statek Ataka Maru (3650 BRT) z ładowniami pełnymi węgla, czego nie omieszkano wykorzystać, uzupełniając posiadane zapasy.
Kolejną zdobyczą stał się 6 sierpnia parowiec Fukuoka Maru (2538 BRT), po którym nastąpił dłuższy okres posuchy. Dopiero 15 sierpnia opodal wysp japońskich napotkano  brytyjski frachtowiec Chorley (3828 BRT), który jak się okazało – wiózł kontrabandę, więc został puszczony na dno. Następnie postanowiono pozbyć się posiadanego na pokładzie zapasu min, które w razie spotkania jakiegoś przeciwnika mogły być zagrożeniem dla okrętu. Pole minowe postawiono ok. 50 mil na południe od Kobe. W następnych tygodniach na postawionych minach zatonął frachtowiec Kumamoto Maru (1993 BRT) i pomocnicza kanonierka Kagawa Maru (612 BRT).
Tuż po postawieniu min, już w zapadającym zmroku natknięto się na japoński krążownik pomocniczy Shinano Maru (6387 BRT, 2x120, 15 w.), który podjął pościg. Kapitan rajdera powziął jednak, ze względu na zachowanie japońskiej jednostki podejrzenia iż nie jest to zwykły frachtowiec i postanowił się uchylić od starcia. Korzystając z zapadających ciemności udało się zgubić pościg japońskiego krążownika pomocniczego. Jasne się stało, że dalsze pozostawanie an wodach japońskich jest zbyt niebezpieczne.
Przez kolejne dni krążownik bezowocnie krążył po oceanie, nie napotykając ani japońskich frachtowców, ani nawet żądnych innych wiozących kontrabandę. Skontrolowane 2 neutralne transportowce nie wiozły, jak się okazało, żadnego niedozwolonego ładunku, zatem zostały puszczone wolno.  
30 sierpnia na południowy wschód od Okinawy Hajnan natknął się na krążownik Akashi z IV dywizjonu kadm. Uriu, który po stwierdzeniu internowania krążownika Madagaskar, został oddelegowany do poszukiwania drugiego z naszych korsarzy. Spotkanie nastąpiło pod wieczór i w mglistej pogodzie, stąd obydwie jednostki zauważyły się z niedużej odległości, wykluczającej dla naszego okrętu skuteczną ucieczkę.
Japończycy wezwali napotkaną jednostkę do podania swoich danych, jedyne co można było w tej sytuacji, to grać na czas. Hajnan podał się za neutralny frachtowiec, wobec czego został wezwany do zatrzymania i wpuszczenia oddziału dla skontrolowania tożsamości jednostki. Teraz pozostało już tylko walczyć.. Szczęśliwie, japoński krążownik zbliżył się na bliską odległość i nie spodziewał się w sumie że ma do czynienia z korsarzem. Dlatego otworzenie ognia zaskoczyło wrogich artylerzystów, którzy przez pierwsze minuty nie byli w stanie skutecznie odpowiedzieć ogniem. W tym czasie Hajnan trafił wielokrotnie w japoński krążownik, poważnie go uszkadzając, . Na dłuższą metę pojedynku z ‘rasowym” okrętem wojennym nie dało się wygrać i zaczął on zyskiwać przewagę w walce. Po półgodzinnej kanonadzie Hajnan był już płonącym wrakiem, do tego z wolna tonącym. Ostatkiem sił jednostce udało się wykonać zwrot w kierunku wrogiej jednostki, być może z zamiarem staranowania – tego już nigdy się nie dowiemy. W każdym razie tonący Hajnan zdołał jeszcze wystrzelić torpedę z dziobowej wyrzutni, która z małej odległości nie miała szansy nie trafić..  Uderzenie w niemal jednej chwili położyło niezbyt duży okręt (2756 ton wyporności) na burtę. Hajnan zatonął niewiele później..
I tak zakończyła się epopeja polskich krążowników pomocniczych na Dalekim Wschodzie..
W sumie, ich działalność zakończyła się umiarkowanym sukcesem. Madagaskar zatopił w sumie 9 jednostek o łącznym tonażu 16027 BRT, natomiast Hajnan – 8 jednostek o tonażu 20057 BRT i jeden krążownik. Jak na zaangażowane siły, nie są to może złe rezultaty, udało się ponadto odciągnąć z głównego teatry działań trochę jednostek wojennych (zespół krążowników kadm. Uriu oraz 1 zespół okrętów specjalnych liczący m.in. 3 krążowniki pomocnicze). Na wynik wojny działania te jednak wpłynąć w sposób decydujący nie mogły..

niedziela, 2 listopada 2014

Rajdy krążowników pomocniczych



Do końca maja 1904 r. zakończył się przerzut na Hajnan wojsk z Madagaskaru i kolonii w Afryce. W porcie Haikou znalazły się trzy, tymczasowo „bezrobotne” zaopatrzeniowce floty:  Nowa Kurlandia, Madagaskar i Hajnan. Każdy z nich, jak pamiętamy, miał spory zasięg wynoszący 9000 Mm oraz uzbrojenie w postaci 4 dział 120 mm, dzięki czemu jednostki te mogły pełnić przewidywaną dla nich na czas wojny funkcję krążownika pomocniczego. 
W czerwcu 1904 r. zapadła decyzja o podjęciu działań korsarskich przeciwko żegludze japońskiej. Do ich prowadzenia przewidziano na razie 2 jednostki: Madagaskar i Hajnan, których załogi na tę okoliczność odpowiednio wzmocniono personelem z innych okrętów eskadry, głównie z trzeciego zaopatrzeniowca, który na razie pozostawiono w rezerwie. Dodatkowo, na ten rejs okręty otrzymały zwiększone zapasy węgla, amunicji (po 300 na działo) oraz po 100 min do rozstawienia na szlakach żeglugowych. W bazie znajdowała się jeszcze jedna duża jednostka transportowa – węglowiec Łuck, ale z wykorzystania go zrezygnowano na skutek słabego uzbrojenia i niedostatku załóg.
Wyjście krążowników postanowiono osłonić pozorowanym wypadem głównych sił eskadry hajnańskiej w składzie: pancernik Mieszko I, krążownik Bolesław Chrobry, krążowniki Grunwald i Cedynia oraz 4 niszczyciele. W założeniu, wypad ten miał przegonić kręcące się w zasięgu wzroku kanonierki japońskie i ewentualnie związać walką główne siły blokujące wyspę, tak aby umożliwić bezpieczne i w miarę możliwości skryte wyjście rajderów z bazy.
Dla każdego z nich przewidziano odrębny akwen działania, tak dobrany by przechodziły przezeń istotne morskie szlaki komunikacyjne Cesarstwa. Krążownik Madagaskar miał być wysłany na Morze Wschodniochińskie, by zwalczać żeglugę japońską na pomiędzy wyspami japońskimi a Tajwanem i Chinami kontynentalnymi (głównie Szanghajem), natomiast krążownik Hajnan – na Pacyfik, z zadaniem przerwania komunikacji z Filipinami i Australią.
Przewidziano, że krążownik Madagaskar operujący na obszarze Morza Wschodniochińskiego będzie wspierany przez węglowiec Łuck, bowiem spodziewano się problemów z bunkrowaniem węgla w tym rejonie z racji dużego prawdopodobieństwa natknięcia się na okręty japońskie. Natomiast krążownik Hajnan miał działać samodzielnie, ze względu na spodziewane przechwycenie licznych statków z węglem płynących z Australii do Japonii. W razie gdyby to się jednak nie udało, przewidywano możliwość uzupełnienia węgla w którymś z portów Indii Holenderskich bądź Filipin. 
Po południu 10 czerwca 1904 r. główne siły eskadry hajnańskiej (w składzie jak opisałem wyżej) wyszły z portu Haikou, i skierowały się ku wschodowi, gdzie tuż za horyzontem czuwała eskadra japońska. Obydwa zespoły dostrzegły się tuż przed zapadnięciem zmroku, Doszło do krótkiego i chaotycznego starcia w strugach ulewnego deszczu i wśród zapadających ciemności , w którym żadna ze stron nie odniosła istotnych sukcesów, poza pojedynczymi trafieniami, powodującymi nieistotne tylko uszkodzenia trafionych jednostek. Ogólnie wypad spełnił jednak swoje zadanie, bowiem przepędził wrogie kanonierki z okolic portu i osłonił przed wzrokiem sił blokujących wyspę wyjście rajderów w morze.
Krążowniki wraz z węglowcem, po wyjściu z portu obrały kurs na wschód, a następnie skierowały się na południe, wzdłuż wybrzeży Wietnamu. Na wysokości Da Nang nastąpiło rozdzielenie: Madagaskar wraz z Łuckiem skręcił na wschód, aby przejść na północ od Filipin  (północny skraj Luzonu osiągnięto 15 czerwca) a następnie skręcić na północ, w kierunku Morza Wschodniochińskiego. Na północ od wysp Babuyan osiągnięto pierwszy sukces tej wyprawy – zatrzymano statek Aikawa Maru (1538 BRT) płynący do Nagasaki z ładunkiem rudy żelaza. Jednostkę zatopiono poprzez podłożenie ładunków wybuchowych. Kolejny sukces przyszedł na drugi dzień – tym razem ofiarą był nieco większy Ashin Maru (1620 BRT) wypełniony po brzegi węglem. Tego akurat nigdy dość, więc zabunkrowano na pełnym morzu ile się dało węgla na obydwie jednostki, a zatrzymany statek puszczono na dno. Po tych sukcesach szczęście opuściło nasz korsarki zespół, bowiem w następnych dniach jedyną, i to mizerną ofiarą był mały (428 BRT) parowiec Tedorigawa Maru, który akurat płynął pusty z Japonii. Również i jego puszczono na dno. Kolejną zdobyczą był mały parowiec Kwaiju Maru (643 BRT) dzięki któremu uzupełniono zapasy żywności , a który sprawił sporo trudności z zatopieniem, gdyż miał na pokładzie ładunek drewna, które utrzymywało długo na wodzie uszkodzony kadłub.. Wkrótce trafiła się jednak dużo cenniejsza zdobycz – stosunkowo duży parowiec towarowo-pasażerski Bankoku Maru (2238 BRT), który posłano na dno bez żadnych problemów jedną celną torpedą. Kolejny sukces zdarzył się 30 czerwca – natrafiono wtedy na brytyjski statek parowo-żaglowy Agnete (1127 BRT) z ładunkiem kontrabandy wojennej, który zatrzymano i obsadzono załogą pryzową. Jednostkę odesłano następnie na Hajnan, z poleceniem samozatopienia w wypadku natknięcia się na siły japońskie.
Niestety, szczęście opuściło nasze okręty 5 lipca 1904 r., kiedy to wpadł na nie japoński parowiec Kumano Maru. Była to duża (4698 BRT) jednostka, zbudowana w 1901 r. i co najważniejsze – osiągająca aż 16 w. Nic więc dziwnego, że gdy zażądano zatrzymania co zostało poparte ostrzegawczymi strzałami, japoński statek nie tylko nie posłuchał, ale dał całą naprzód i wkrótce zniknął za horyzontem. Tym samym uznać należało, że obecność korsarza na wodach Morza Wschodniochińskiego przestała być dla wroga tajemnicą…
Tymczasem drugi korsarz – Hajnan, po rozdzieleniu zespołu pod Da Nang, obrał kurs na Morze Jawajskie, następnie wpłynął na Morze Celebes i drogą na południe od Filipin wyszedł na otwarty ocean, co nastąpiło 24 czerwca. Przez następne tygodnie nasz korsarz bezowocnie krążył po oceanie, i już miał zawracać do Davao gdzie przewidywano uzupełnienie paliwa, gdy wreszcie uśmiechnęło się do niego szczęście – 13 lipca napotkano duży parowiec japoński Zinbu Maru (5131 BRT) wiozący ładunek węgla do Kobe. Niestety, wbrew swojej nazwie, ocean nie był tego dnia zbyt spokojny, i o bunkrowaniu nie było mowy. Zdobytą jednostkę odprowadzono więc na jedną z bezludnych wysepek, gdzie spokojnie przeładowano tyle węgla ile się dało, po czym wysadzono zdobycz w powietrze. Po krótkim odpoczynku załogi wymęczonej przeładunkiem, 18 lipca krążownik ruszył w dalszy rejs. Ale o tym następnym razem;)