W Polsce praktycznie od początku wojny zdawano sobie sprawę
z nienajlepszego położenia obrońców Hajnanu. Siły lądowe na wyspie, nawet po
sprowadzeniu posiłków z kolonii w Afryce, nie przedstawiały się imponująco i
liczyły zaledwie 8000 żołnierzy. Powoli w dowództwie dojrzewała myśl o
konieczności wysłania na wyspę posiłków. Wobec spodziewanej prędzej czy później
inwazji japońskiej na polską część Hajnanu za priorytetowe uznano wzmocnienie
sił lądowych w kolonii, przy czym realnie jedynym sposobem dostarczenia ich na
miejsce była droga morska. Ze względu na ograniczone możliwości postanowiono
wysłać jedną pełną dywizję piechoty wzmocnioną oddziałem kawalerii (łącznie 16000
żołnierzy), które załadowano na pokłady 10 wyczarterowanych na tę okazję statków
cywilnych, z których jeden w razie konieczności miał posłużyć także za
jednostkę szpitalną. Dodatkowo do statków tych dołączono 2 węglowce oraz
transportowiec Marynarki Wojennej Polesie który miał być w tym rejsie jednostką
warsztatową. Oczywiście, taki konwój musiał otrzymać stosowną eskortę. Tę
stanowiła większość okrętów które znajdowały się akurat w czynnej służbie i
miały najpełniej ukompletowane załogi. W skład zespołu weszły: pancerniki
Konstanty II i Bolesław Krzywousty, krążowniki pancerne Piast, Siemowit i
Mikołaj Powała, krążownik pancernopokładowy Leander, krążownik szkolny Gryf,
stawiacz min Bałtyk (wiozący pełny zapas 400 min, ponadto na inne okręty
załadowano kolejne 300 sztuk), niszczyciele Halny, Monsun, Pasat, Purga, Zefir,
torpedowce: Czujny, Zwinny, Bystry, Gniewny oraz okręt balonowy Dedal. Dowództwo
zespołu objął niedawno awansowany do stopnia wiceadm. Piotr Wojewódzki
(1855-1906), który swą flagę podniósł na Konstantym II.
Zespół wyszedł z Lipawy 23 maja 1904 r., po inspekcji
przeprowadzonej przez samego monarchę. Początek rejsu upłynął spokojnie. Pierwsze
uzupełnienie zapasów węgla przewidziano w Breście, gdzie zespół dotarł 30 maja.
By nie drażnić Brytyjczyków nie zabawiono w nim dłużej niż przepisowe 24h
(zespół otrzymał zresztą „eskortę” ze strony Royal Navy w postaci 3 krążowników
ze składu Channel Fleet, które trzymały się stale w zasięgu wzroku eskadry,
począwszy od cieśniny kaletańskiej).
Pierwsze zakłócenie rejsu nastąpiło podczas przejścia przez
Zatokę Biskajską. W ciemną, bezksiężycową i mglistą noc z 2 na 3 czerwca w nocy
doszło bowiem do poważnego incydentu. Polskie jednostki szły zaciemnione, chcąc
oderwać się od przykrego towarzystwa jednostek Royal Navy. Brytyjczycy
natomiast mieli w zwyczaju pływać prowokująco blisko polskich jednostki (być
może liczono na zdecydowane przeciwdziałanie strony polskiej, co dało by
pretekst do wmieszania się w konflikt z Japonią) W takich warunkach doszło do
kolizji brytyjskiego krążownika Pelorus z naszym Gryfem. Jednostka polska
zaczęła nabierać wody i nawet groziło jej zatopienie. Całe szczęście, że
niedaleko był brzeg hiszpański i ciężko uszkodzony krążownik zdołał dowlec się
do portu w Gijon, gdzie został internowany. Oczywiście, o spowodowanie kolizji
oskarżały się wzajemnie obydwie strony, ale wina była w zasadzie nie do udowodnienia.
Incydent spowodował dalsze pogorszenie i tak nienajlepszych stosunków pomiędzy
oboma krajami i chwilowe zatrzymanie polskiej ekspedycji. Całe zajście miało
jeszcze ten skutek, że brytyjski zespół odtąd znacznie ostrożniej pilnował
polskiego konwoju, a po minięciu przezeń Gibraltaru w ogóle zawrócił na północ.
Tymczasem polski zespół dotarł 17 czerwca do Dakaru, gdzie
zrealizowano kolejne uzupełnienie węgla. Tu musiano zostać na dłuższy postój,
bowiem trzeba było przeprowadzić różne drobne naprawy okrętów po przebytych na
północnym Atlantyku sztormach. Po uzupełnieniu węgla i daniu chwili odpoczynku
załogom, zespół ruszył w dalszy rejs 1 lipca.
Kolejnym przystankiem było Lome w Togo, które osiągnięto 10
lipca. Niedługo przed osiągnięciem naszej kolonii awarii napędu uległ krążownik
pancerny Piast, który był jedną z najstarszych jednostek eskadry (wodowany w
1894 r.), od dawna nie był remontowany i przez to znajdował się w nienajlepszym
stanie technicznym. W dodatku zamontowane na nim kotły francuskiego systemu
Niclausse cechowały się sporą awaryjnością, co dało znać o sobie w trakcie
rejsu – popękały rurki wodne kotłów, powodując upośledzenie działania układu
napędowego. Szczęście w nieszczęściu, że potrzebne części zapasowe znajdowały
się na okręcie warsztatowym, dzięki czemu w ogóle można było dokonać naprawy.
Prowizorycznie przeprowadzony remont kotłów zajął aż 3 tygodnie i o tyle został
opóźniony rejs eskadry. Korzystając z okazji, z kolonii zabrano 2 bataliony (razem nieco ponad 1000 żołnierzy)
wojsk kolonialnych, które poupychano na poszczególnych statkach i okrętach
eskadry. Tym samym przewożony kontyngent wojska wzrósł do 17000 żołnierzy. Togo
polski zespół opuścił dopiero 6 sierpnia 1904 r. 19 sierpnia osiągnięto Walvis Bay w
Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej. Tu zabawiono kilka dni, przygotowując
jednostki do trudnego przejścia wokół Przylądka Dobrej Nadziei (nieprzypadkowo
zwanego kiedyś Przylądkiem Burz), gdzie spodziewano się napotkać trudne warunki
pogodowe. Ostatni port przed przejściem na Madagaskar zespół opuścił 25
sierpnia.
Wkrótce po opuszczeniu Walvis Bay natknięto się na japoński
statek pasażersko-towarowy Ise Maru (1250 BRT, zbud. 1883 r.), który w swej
nieświadomości dosłownie wpłynął w środek szyku naszej eskadry i nie pozostało
mu nic innego, jak opuścić banderę. Obsadzona załogą pryzową jednostka została
dołączona do konwoju jako kolejny z transportowców.
Zgodnie z przewidywaniami, koło Przylądka Dobrej
Nadziei napotkano wyjątkowo silny
sztorm, który okazał się być bardzo groźny dla najmniejszych jednostek eskadry.
Pośród huraganowego wiatru, ulewy i kilkumetrowej wysokości fal zderzyły się ze
sobą jeden z transportowców wojska (zaadaptowany do tej roli liniowiec
pasażerski Warszawa, 7850 BRT) z torpedowcem Czujny. Wskutek kolizji ten
ostatni niestety zatonął, a transportowiec odniósł poważne uszkodzenia dziobu,
nie zagrażające wprawdzie pływalności dużej przecież jednostki, ale
ograniczające jej prędkość. Wiele okrętów odniosło mniej lub bardziej poważne
szkody. Spore uszkodzenia kadłuba odniosły niszczyciel Purga i torpedowiec
Zwinny. Z kolei balonowiec Dedal utracił cały swój osprzęt balonowy i sens jego
dalszego udziału w rejsie stanął pod znakiem zapytania. Ise Maru stracił całe
omasztowanie (był to bowiem statek parowo-żaglowy) i odtąd musiał polegać
wyłącznie na napędzie mechanicznym. Praktycznie wszystkie jednostki zespołu
miały straty w wyposażeniu i osprzęcie pokładowym. Nie obyło się też niestety
bez strat w ludziach – w sumie kilkanaście osób zostało zmytych za burtę.
Najwięcej ofiar było na Ise Maru, gdzie zwalona stenga przygniotła kilku
marynarzy.
Ostatecznie nieco pokiereszowany zespół osiągnął port
Diego-Suarez 11 września 1904 r. Uszkodzona w sztormie Warszawa dowlokła się
tam 5 dni później. Biorąc pod uwagę zniszczenia na poszczególnych jednostkach a
także konieczność dania odpoczynku załogom jak i przewożonym żołnierzom,
przewidywano, że trzeba będzie tu pozostać co najmniej przez kolejny miesiąc, a
może i dłużej…
Na rysunku poniżej prezentuję skład całej naszej eskadry
(bez transportowców):
Kolejny popis kunsztu narratorskiego Autora. Ciekawi mnie finał przedsięwzięcia tj. na ile będzie się różnił od zapisanego w historii biegu wypadków. Okrętowi balonowemu przyjdzie zapewne pełnić funkcję dodatkowej jednostki warsztatowej albo, po dozbrojeniu, krążownika pomocniczego przeznaczonego do samotnego rejsu korsarskiego.
OdpowiedzUsuńŁK
Witam
UsuńA dlaczego nie płyniemy przez kanał Sueski,przecież to bardzo poważnie by skróciło drogę?
W końcu Trzecia Eskadra Pacyfiku pod dowództwem kontradmirała Nikołaja Niebogatowa tak zrobiła w realu?
Mam propozycję kompromisową,mianowicie transportowce z wojskiem i symboliczną osłoną posłać przez Suez,a pozostałe jednostki dookoła Afryki.
pawel76
Kanał Sueski należał do Anglii. Eskadra Rożestwienskiego nie dostała zgody na przejście. Należy przypuszczać że nasza również, zwłaszcza po opisanych incydentach. To właśnie brak zgody na przejście przez kanał spotęgowało kłopoty Rosjan i na pewno opóźniło rejs...
OdpowiedzUsuńPiotr
A co do Niebogatowa, jego eskadra była mniejsza, mieściła się w tzw. limitach (podobnie jak np. w Sundzie - Dania też stosowała limity - Rosjanom jednak się udało uzyskać zgodę na przejście). Trochę tu prawa międzynarodowego, trochę polityki, trochę dobrej woli. W zaistniałej sytuacji na to ostatnie ze strony Anglii bym nie liczył.
UsuńPiotr
Witam
OdpowiedzUsuńDlatego przez Kanał Sueski puszczamy jedynie transportowce z symboliczna osłoną.
Pawel76
Myślałem o rejsie przez kanał, ale uznałem, że droga na około dłuższa ale pewniejsza. nie wiadomo było, czy nas przez kanał puszczą, a po tym incydencie to raczej juz bylo pewne, że nie. A szkoda czasu żeby pływać po M. śródziemnym wte i nazad;)
OdpowiedzUsuńWitam
UsuńU nas doszło do zderzenia i nie ryzykujemy (swoją drogą powinno odbyć się dochodzenie przed Komisją morską celem ustalenia przebiegu i ewentualnie ukarania winnych kolizji), Rosjanie ostrzelali i zabili kilku Herbaciarzy i jednak przeszli przez Suez.
pawel76
Pawel76
Piękne! Gdyby zebrać razem wszystkie już opublikowane i spodziewane w przyszłości "odcinki" opisu zmagań, mogłaby z tego powstać niezła powieść marynistyczna.
OdpowiedzUsuńJKS
fajnie, że się podoba:) Przyznam, że nawet o czymś takim myślałem. Było by to coś na kształt dłuższego opowiadanka, trzeba by trochę doszlifować styl i jakoś to zgrabnie połączyć i może by wyszła zgrabna całośc;)
OdpowiedzUsuńTym razem eskadra jest w barwach wojennych:)
OdpowiedzUsuńsupreme outlet
OdpowiedzUsuńalexander mcqueen outlet
supreme clothing
yeezy 700
yeezy boost 350
bape shoes
fear of god essentials
jordan shoes
supreme
palm angels