wtorek, 18 listopada 2014

Rajd na Formozę



Po bitwie pod Hajnanem polskie dowództwo postanowiło kuć żelazo póki gorące i już 4 lipca do akcji przeciw Formozie wyszedł Mieszko I w asyście krążowników Bolesław Chrobry i Cedynia i 2 niszczycieli. Więcej sił nie dało się wyasygnować do operacji, bowiem Kazimierz II Sprawiedliwy i niszczyciel  Bryza były uszkodzone, natomiast krążownik Grunwald i kanonierki uznano za zbyt wolne, a tym samym – ich udział w wypadzie za zbyt ryzykowny. Celem ataku miał być port w Kaohsiung, położony na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy. Z ataku na główną bazę na Formozie, Keelung, mimo rozważania takiej opcji, ostatecznie zrezygnowano. Uzasadniało to silne jej ufortyfikowanie i uzbrojenie (m.in. w działa 12- i 10-calowe), możliwość napotkania tam poważnych sił morskich wroga, jak również stosunkowo łatwa możliwość odcięcia przezeń odwrotu na Hajnan (Keelung leżało bowiem dokładnie na przeciwległym krańcu wyspy, i ewentualny powrót musiałby się odbywać dość wąską Cieśniną Tajwańską, bądź naokoło wyspy, od strony wschodniej).
Rejs w kierunku Formozy przebiegł bez zakłóceń i nad ranem 8 lipca zespół znalazł się w pobliżu Kaohsiung. Wieści o niedawnej bitwie wprawdzie już dotarły na wyspę wraz z uchodzącym zespołem japońskim, ale nikt nie spodziewał się tak szybko okrętów polskich. Zaskoczenie było zupełne..
Pierwszą ofiarą ataku padła pomocnicza kanonierka Yoshidagawa Maru (310 BRT), która pełniła rutynową służbę patrolową w pobliżu portu. Kilka celnych pocisków 120 mm z Cedynii szybko zmusiło ją do opuszczenia bandery. W samym porcie znajdowały się natomiast dwa statki handlowe, Urado Maru (359 BRT) i Aichi Maru (1330 BRT), które zatopiono ogniem artyleryjskim. Gdy polskie okręty zbliżyły się na odległość paru km,  odezwały się japońskie baterie nadbrzeżne. Były one wprawdzie wyposażone w dość przestarzałe eks-chińskie działa czarnoprochowe, nie będące w stanie istotnie zagrozić pancernikowi, ale za to mogące wyrządzić szkody mniejszym jednostkom. Świadomi tego japońscy artylerzyści skoncentrowali ogień na Cedynii, która w krótkim czasie otrzymała 3 trafienia pociskami kal. 178 mm, w tym jedno fatalne w maszynkę sterową. Przez moment nad kursem okrętu nie było kontroli i to wystarczyło by płynący w przypadkowym kierunku krążownik wpakował się na mieliznę, z której nie był w stanie sam zejść. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to już na granicy donośności japońskich dział.. Niemniej jednak, w ciągu następnych kilkunastu minut okręt otrzymał dwa kolejne trafienia, które zniszczyły mu m.in. jedno z dział. Sytuacja stawała się poważna. Kadm. Szczęsnowicz nakazał niszczycielom Piorun i Sztorm podjęcie próby ściągnięcia krążownika z mielizny, podczas gdy pancernik skierował swe działa przeciw japońskiej baterii. Jego kanonada co prawda ich nie zniszczyła, ale była na tyle gwałtowna, że zmusiła artylerzystów wroga do przerwania ognia. To dało niszczycielom okazję do podejścia do Cedynii i ściągnięcia jej na głębszą wodę. Okręt był jednak ciężko uszkodzony, miał przeciekające dno, zniszczony ster, podziurawione kotły, i nie było szans by mógł samodzielnie płynąc. W tej sytuacji ten nieomal wrak został po odciągnięciu przez niszczyciele z zasięgu rażenia wrogiej artylerii wzięty na hol przez krążownik pancerny Bolesław Chrobry. Natomiast pancernik Mieszko I  został jeszcze na pozycji i korzystając z milczenia wrogiej artylerii wysadził za pomocą łodzi okrętowych 100-osobowy desant na plaży. Oddział ten, z konieczności złożony z marynarzy pancernika (nie było bowiem na pokładach okrętów eskadry piechoty morskiej), zajął przy słabym oporze przeciwnika uszkodzone umocnienia i stanowiska artylerii i wysadził je w powietrze. Po powrocie desantu na pokład, pancernik odpłynął w ślad za resztą zespołu. Tymczasem przez całą drogę powrotną trwała mordercza walka o utrzymanie krążownika Cedynia na powierzchni, bowiem pokiereszowany pociskami i wejściem na mieliznę kadłub ciekł jak sito. Po 6 dniach wleczenia się z prędkością kilku węzłów walkę tę załoga zdawała się przegrywać. Ostatkiem sił udało się jednak doprowadzić jednostkę do brzegu zatoki Puqian, gdzie osiadła na dnie…

13 komentarzy:

  1. I jak to bywa z takimi rajdami - wprowadzają dużo zamieszania po obu stronach. Podnosząc prestiż wojenny atakującego, przysparzają mu także bolesnych strat. To kolejny dowód na przydatność w artylerii nadbrzeżnej nawet przestarzałych, moralnie i technicznie, dział, które w rękach dobrze wyszkolonych i zdeterminowanych artylerzystów, okazują się ciągle groźne. Wynik starcia uznałbym za remisowy, gdyż krążownik jest chyba definitywnie stracony (przynajmniej dla potrzeb bieżącej kampanii wojennej).
    ŁK

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety, raczej nic już z niego nie będzie:( Myślę, że dwa ocalałe działa (szybkostrzelne 120-tki) wymontuje i albo wzmocnię nimi obronę bazy albo zamontuję na balonowiec który nie ma już balonu, aby posłużył za krążownik pomocniczy
    dV

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie to samo postulowałem wcześniej w odniesieniu do "balonowca".
      np. 1 x 120 mm zamiast 1 x 75 mm i 4 x 75 mm zamiast 4 x 57 mm.
      ŁK

      Usuń
    2. wiem:) nie wypieram się inspiracji;)

      Usuń
  3. Witam
    Szczerze wątpię aby stare czarnoprochowe działa były w stanie uszkodzić było nie było jednak nowoczesną jednostkę.
    Ówczesne pociski do dział czarnoprochowych (zakładam że pochodziły z lat 70/80 -tych XIX wieku )zwłaszcza dla artylerii nadbrzeżnej i tych kalibrów były odłamkowe.
    Po za tym bardzo mi się podobało , może jeszcze tylko nasze niszczyciele mogły postawić jakąś zasłonę dymną wokół Cedyni (takie novum).

    Pawel76

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cedynia pochodzi z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ma 1696 ton wyporności i 25 mm. pancerza. Działa kaliber 178 mm (nawet przestarzałe) mogą ją rozwalić.

      Usuń
    2. A co stoi na przeszkodzie, aby do starych dział wyprodukować nową amunicję elaborowaną prochem bezdymnym? Oczywiście, znacznie mniejszym ładunkiem!
      ŁK

      Usuń
  4. Krążownik pomocniczy to dobry pomysł. Wojna jeszcze trwa, ale mamy już dość doświadczeń, żeby wyciągnąć wnioski. Moje bardzo subiektywne i ogólne są takie: świetnie sprawdziły się pancerniki kolonialne, należy więc zbudować ich następców; mierne osiągnięcia (jak dotąd) okrętów torpedowych; dobrze radzą sobie zmodernizowane starocie.
    Japończycy mają dwie możliwości: wzmocnić obronę Formozy albo przyspieszyć operację zneutralizowania Hajnanu (na pewno coś w tym celu szykują).

    OdpowiedzUsuń
  5. Podzielam obawy jw. Myślę, że może tu bardziej chodziło o tzw stary proch wytwarzający dużo więcej dymu. Działa czarno prochowe bardziej kojarzą się ze schyłkiem artylerii gładkolufowej odprzodowej i początkiem odtylcowej gwintowanej. Zresztą pod Cuszimą Rosyjskie działa kopciły niesamowicie...:)

    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  6. Myślę, że te japońskie baterie strzelały raczej po prostu ze starszego typu dział o długości lufy do 30 kalibrów. Taka artyleria często jeszcze używała starszych ładunków prochowych.

    Piotr

    OdpowiedzUsuń
  7. Dokładnie, chodziło mi o takiego rodzaju działa, gdzie ładunkiem miotającym był gwałtownie spalający się proch czarny - stąd stosunkowo krótka lufa. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby pociski do tych przestarzałych już dział elaborować nowocześniejszym materiałem wybuchowym, niemniej jednak już sam kaliber - 178 mm w konfrontacji ze słabo w sumie opancerzonym celem musiał swoje znaczyć.
    dV

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutna racja. Przypomnę los niemieckiego krążownika ciężkiego "Bluecher" rozstrzelanego przez archaiczną (prawie 50 lat w służbie!) baterię norweską 283 mm (nb. marki "Krupp") i dobitego prawie równie starą torpedą 18-calową!
      ŁK

      Usuń
  8. ps. oczywiście proch bezdymny jest bezdymny tylko z nazwy - też robi w sumie sporo dymu, choć pewnie mniej niż proch czarny;)

    OdpowiedzUsuń