Po bitwie pod Hajnanem polskie dowództwo postanowiło kuć
żelazo póki gorące i już 4 lipca do akcji przeciw Formozie wyszedł Mieszko I w
asyście krążowników Bolesław Chrobry i Cedynia i 2 niszczycieli. Więcej sił nie
dało się wyasygnować do operacji, bowiem Kazimierz II Sprawiedliwy i
niszczyciel Bryza były uszkodzone,
natomiast krążownik Grunwald i kanonierki uznano za zbyt wolne, a tym samym –
ich udział w wypadzie za zbyt ryzykowny. Celem ataku miał być port w Kaohsiung,
położony na południowo-zachodnim wybrzeżu wyspy. Z ataku na główną bazę na
Formozie, Keelung, mimo rozważania takiej opcji, ostatecznie zrezygnowano.
Uzasadniało to silne jej ufortyfikowanie i uzbrojenie (m.in. w działa 12- i
10-calowe), możliwość napotkania tam poważnych sił morskich wroga, jak również
stosunkowo łatwa możliwość odcięcia przezeń odwrotu na Hajnan (Keelung leżało
bowiem dokładnie na przeciwległym krańcu wyspy, i ewentualny powrót musiałby
się odbywać dość wąską Cieśniną Tajwańską, bądź naokoło wyspy, od strony
wschodniej).
Rejs w kierunku Formozy przebiegł bez zakłóceń i nad ranem 8
lipca zespół znalazł się w pobliżu Kaohsiung. Wieści o niedawnej bitwie
wprawdzie już dotarły na wyspę wraz z uchodzącym zespołem japońskim, ale nikt
nie spodziewał się tak szybko okrętów polskich. Zaskoczenie było zupełne..
Pierwszą ofiarą ataku padła pomocnicza kanonierka
Yoshidagawa Maru (310 BRT), która pełniła rutynową służbę patrolową w pobliżu
portu. Kilka celnych pocisków 120
mm z Cedynii szybko zmusiło ją do opuszczenia bandery. W
samym porcie znajdowały się natomiast dwa statki handlowe, Urado Maru (359 BRT)
i Aichi Maru (1330 BRT), które zatopiono ogniem artyleryjskim. Gdy polskie
okręty zbliżyły się na odległość paru km,
odezwały się japońskie baterie nadbrzeżne. Były one wprawdzie wyposażone
w dość przestarzałe eks-chińskie działa czarnoprochowe, nie będące w stanie
istotnie zagrozić pancernikowi, ale za to mogące wyrządzić szkody mniejszym
jednostkom. Świadomi tego japońscy artylerzyści skoncentrowali ogień na
Cedynii, która w krótkim czasie otrzymała 3 trafienia pociskami kal. 178 mm, w tym jedno fatalne
w maszynkę sterową. Przez moment nad kursem okrętu nie było kontroli i to
wystarczyło by płynący w przypadkowym kierunku krążownik wpakował się na
mieliznę, z której nie był w stanie sam zejść. Szczęście w nieszczęściu, że
stało się to już na granicy donośności japońskich dział.. Niemniej jednak, w
ciągu następnych kilkunastu minut okręt otrzymał dwa kolejne trafienia, które
zniszczyły mu m.in. jedno z dział. Sytuacja stawała się poważna. Kadm.
Szczęsnowicz nakazał niszczycielom Piorun i Sztorm podjęcie próby ściągnięcia
krążownika z mielizny, podczas gdy pancernik skierował swe działa przeciw
japońskiej baterii. Jego kanonada co prawda ich nie zniszczyła, ale była na
tyle gwałtowna, że zmusiła artylerzystów wroga do przerwania ognia. To dało
niszczycielom okazję do podejścia do Cedynii i ściągnięcia jej na głębszą wodę.
Okręt był jednak ciężko uszkodzony, miał przeciekające dno, zniszczony ster,
podziurawione kotły, i nie było szans by mógł samodzielnie płynąc. W tej
sytuacji ten nieomal wrak został po odciągnięciu przez niszczyciele z zasięgu
rażenia wrogiej artylerii wzięty na hol przez krążownik pancerny Bolesław
Chrobry. Natomiast pancernik Mieszko I
został jeszcze na pozycji i korzystając z milczenia wrogiej artylerii
wysadził za pomocą łodzi okrętowych 100-osobowy desant na plaży. Oddział ten, z
konieczności złożony z marynarzy pancernika (nie było bowiem na pokładach
okrętów eskadry piechoty morskiej), zajął przy słabym oporze przeciwnika
uszkodzone umocnienia i stanowiska artylerii i wysadził je w powietrze. Po
powrocie desantu na pokład, pancernik odpłynął w ślad za resztą zespołu.
Tymczasem przez całą drogę powrotną trwała mordercza walka o utrzymanie
krążownika Cedynia na powierzchni, bowiem pokiereszowany pociskami i wejściem
na mieliznę kadłub ciekł jak sito. Po 6 dniach wleczenia się z prędkością kilku
węzłów walkę tę załoga zdawała się przegrywać. Ostatkiem sił udało się jednak
doprowadzić jednostkę do brzegu zatoki Puqian, gdzie osiadła na dnie…
I jak to bywa z takimi rajdami - wprowadzają dużo zamieszania po obu stronach. Podnosząc prestiż wojenny atakującego, przysparzają mu także bolesnych strat. To kolejny dowód na przydatność w artylerii nadbrzeżnej nawet przestarzałych, moralnie i technicznie, dział, które w rękach dobrze wyszkolonych i zdeterminowanych artylerzystów, okazują się ciągle groźne. Wynik starcia uznałbym za remisowy, gdyż krążownik jest chyba definitywnie stracony (przynajmniej dla potrzeb bieżącej kampanii wojennej).
OdpowiedzUsuńŁK
Niestety, raczej nic już z niego nie będzie:( Myślę, że dwa ocalałe działa (szybkostrzelne 120-tki) wymontuje i albo wzmocnię nimi obronę bazy albo zamontuję na balonowiec który nie ma już balonu, aby posłużył za krążownik pomocniczy
OdpowiedzUsuńdV
Dokładnie to samo postulowałem wcześniej w odniesieniu do "balonowca".
Usuńnp. 1 x 120 mm zamiast 1 x 75 mm i 4 x 75 mm zamiast 4 x 57 mm.
ŁK
wiem:) nie wypieram się inspiracji;)
UsuńWitam
OdpowiedzUsuńSzczerze wątpię aby stare czarnoprochowe działa były w stanie uszkodzić było nie było jednak nowoczesną jednostkę.
Ówczesne pociski do dział czarnoprochowych (zakładam że pochodziły z lat 70/80 -tych XIX wieku )zwłaszcza dla artylerii nadbrzeżnej i tych kalibrów były odłamkowe.
Po za tym bardzo mi się podobało , może jeszcze tylko nasze niszczyciele mogły postawić jakąś zasłonę dymną wokół Cedyni (takie novum).
Pawel76
Cedynia pochodzi z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ma 1696 ton wyporności i 25 mm. pancerza. Działa kaliber 178 mm (nawet przestarzałe) mogą ją rozwalić.
UsuńA co stoi na przeszkodzie, aby do starych dział wyprodukować nową amunicję elaborowaną prochem bezdymnym? Oczywiście, znacznie mniejszym ładunkiem!
UsuńŁK
Krążownik pomocniczy to dobry pomysł. Wojna jeszcze trwa, ale mamy już dość doświadczeń, żeby wyciągnąć wnioski. Moje bardzo subiektywne i ogólne są takie: świetnie sprawdziły się pancerniki kolonialne, należy więc zbudować ich następców; mierne osiągnięcia (jak dotąd) okrętów torpedowych; dobrze radzą sobie zmodernizowane starocie.
OdpowiedzUsuńJapończycy mają dwie możliwości: wzmocnić obronę Formozy albo przyspieszyć operację zneutralizowania Hajnanu (na pewno coś w tym celu szykują).
Podzielam obawy jw. Myślę, że może tu bardziej chodziło o tzw stary proch wytwarzający dużo więcej dymu. Działa czarno prochowe bardziej kojarzą się ze schyłkiem artylerii gładkolufowej odprzodowej i początkiem odtylcowej gwintowanej. Zresztą pod Cuszimą Rosyjskie działa kopciły niesamowicie...:)
OdpowiedzUsuńPiotr
Myślę, że te japońskie baterie strzelały raczej po prostu ze starszego typu dział o długości lufy do 30 kalibrów. Taka artyleria często jeszcze używała starszych ładunków prochowych.
OdpowiedzUsuńPiotr
Dokładnie, chodziło mi o takiego rodzaju działa, gdzie ładunkiem miotającym był gwałtownie spalający się proch czarny - stąd stosunkowo krótka lufa. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby pociski do tych przestarzałych już dział elaborować nowocześniejszym materiałem wybuchowym, niemniej jednak już sam kaliber - 178 mm w konfrontacji ze słabo w sumie opancerzonym celem musiał swoje znaczyć.
OdpowiedzUsuńdV
Absolutna racja. Przypomnę los niemieckiego krążownika ciężkiego "Bluecher" rozstrzelanego przez archaiczną (prawie 50 lat w służbie!) baterię norweską 283 mm (nb. marki "Krupp") i dobitego prawie równie starą torpedą 18-calową!
UsuńŁK
ps. oczywiście proch bezdymny jest bezdymny tylko z nazwy - też robi w sumie sporo dymu, choć pewnie mniej niż proch czarny;)
OdpowiedzUsuń