Zaraz
po otrzymaniu wiadomości o wybuchu wojny z Niemcami krążowniki pancerne Stefan
Czarniecki i Piotr Dunin, wraz z krążownikiem pancerno pokładowym Sandomierz i
transportowcami Hajnan i Wołyń otrzymały rozkaz wyruszenia na Ocean
Spokojny za adm. von Spee. Był to cel oficjalny, ale tylko jeden z dwóch,
bowiem eskadra otrzymała również zadanie opanowania możliwie wielu niemieckich
posiadłości na Pacyfiku, do wykonania czego na pokłady transportowców
zaokrętowano 1600 żołnierzy. 14 sierpnia siły te zawitały do Rabaulu, gdzie już
od dwóch dni znajdowała się eskadra australijska w składzie 4 krążowników i 3
niszczycieli, która zażądała kapitulacji Niemców, ale wobec braku oddziałów
desantowych ograniczyła się tylko do zbombardowania miasta. 18 sierpnia w
asyście krążownika Sandomierz, z pokładu Wołynia desantowano 1200 żołnierzy na
wyspę Neu Pommern. Wkrótce dołączyła do nich australijska brygada piechoty,
która opanowała Ziemię Cesarza Wilhelma. Do 15 września wszystkie oddziały
niemieckie w Nowej Gwinei Niemieckiej złożyły broń. Po zwycięstwie siły polskie
objęły administrację na wyspach Neu Pommern, Neu Mecklenburg i Neu Hannover.
Tymczasem pozostałe dwa krążowniki i transportowiec Hajnan wyruszyły ku
niemieckiemu Samoa, gdzie dotarły 29 sierpnia, i po połączeniu się z flotą
australijsko-francuską przeprowadziły desant. Wojska nowozelandzkie opanowały
wyspę Upolu ze stolicą kolonii – Apią. Polskiemu kontyngentowi w udziale
przypadła wyspa Savai’i.
Natomiast
transportowiec Wołyń po desancie pod Rabaul powrócił na Hajnan po kolejne
oddziały wojska. Kiedy jednak okazało się, że nie ma już czego zajmować (w
wyścigu po niemieckie kolonie wzięła bowiem udział także Japonia), dalszą akcję
odwołano.
Tymczasem
niewiele brakowało, by eskadra von Spee zaskoczyła polskie krążowniki pancerne
w Apii, kiedy przybyła tam 14 września. Szczęśliwie, dwa dni wcześniej polskie
okręty wyszły z zatoki na poszukiwanie niemieckiego zespołu. Znajdował się tam
jednak wciąż transportowiec Hajnan, który stał na otwartym kotwicowisku. Polska
jednostka została storpedowana przez krążownik Gneisenau i zatonęła ze
znacznymi stratami w ludziach. Gdy von Spee odchodził spod Samoa, zastosował
swój słynny fortel polegający na przyjęciu kursu północno-zachodniego, i
zmienieniu go na wschodni już poza zasięgiem widoczności z lądu. Wskutek tego
polskie i sojusznicze okręty poszukiwały go raczej na zachód do Samoa, podczas
gdy faktycznie pożeglował on ku Ameryce Południowej…
W
ramach przeciwdziałania ewentualnym działaniom von Spee obydwa polskie
krążowniki oddelegowano do ochrony konwoju transportującego wojska
australijskie i nowozelandzkie do Europy, który wyszedł z Sydney 29 września.
Mamy zatem pierwszy zarys zdobyczy terytorialnych, które po zakończonej wojnie powiększą, w charakterze terytoriów mandatowych, obszar posiadłości zamorskich Królestwa Polskiego. Bolesna jest utrata transportowca "Hajnan", zwłaszcza, że pociągnęła za sobą duże straty w sile żywej.
OdpowiedzUsuńŁK
PS. Mam nadzieję, że, po zakończonej akcji w niemieckich koloniach, polskie krążowniki "zapolują" na niemieckie statki. Będzie okazja do pomszczenia utraty "Hajnana" i zdobycia, być może, wartościowego pryza.
UsuńŁK
Pamiętasz, co powiedział padyszach o ramieniu i brodzie? Zbudujemy nowy transportowiec, straty w ludziach (przynajmniej na morzu) też są dotąd niewielkie. Zaś Niemcy nie odtworzą utraconych terytoriów zamorskich, dodatkowo całej ich flocie poza obszarem macierzystym grozi zagłada.
UsuńJakkolwiek straty w ludziach są bolesne i w sumie też nieodwracalne, to jednak coś na rzeczy jest. Statek sobie odbudujemy, a kolonii Niemcy nie odzyskają. Ktoś i tak by je wziął, (jak w realu) więc w tym wariancie historii bądźmy to my :)
UsuńWcale nie sugerowałem, że utrata transportowca jest nadmiernie wysoką ceną za uzyskane zdobycze. To tylko proste stwierdzenie, że żal poległych marynarzy i utraconej, nowoczesnej jednostki pomocniczej.
UsuńŁK
Z pewnością zapolujemy ;) aczkolwiek na liczne zdobycze bym raczej nie liczył - ilość niemieckich statków na oceanach jest ograniczona, a konkurentów do pryzów jest wielu (W. Brytania, Francja, Japonia - każdy z silniejszą flotą).
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dopisze nam jednak wojenna fortuna. Jest szansa, że "dorwiemy" jakiś niemiecki statek pasażersko-towarowy. Np. "Yorck" (1906 r., 8900 BRT, 15 w.) należący do armatora "Norddeutschen Lloyd", który pełnił służbę pomocniczego okrętu zaopatrzeniowego dla eskadry adm. von Spee i dopiero w listopadzie 1914 r. został internowany w Valparaiso. Byłby godną rekompensatą za utraconego "Hajnana"! :)
UsuńŁK
Trzeba by prześledzić jego trasę, ale jeśli popłynął razem z eskadrą, to raczej marne szanse go dopaść. Ale może coś innego się znajdzie ;) W końcu takich jednostek Niemcy muszą mieć więcej, skoro i siły floty w koloniach są sporo większe niż w rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńFunkcję zaopatrzeniowca eskadry adm. von Spee pełnił do 25 października 1914 r.
UsuńŁK
Polowanie na pojedyncze niemieckie statki i okręty na wszystkich oceanach będzie trwało kilka miesięcy i będzie upierdliwe, ale dla wyniku wojny bez znaczenia. Po zajęciu Nowej Gwinei Niemieckiej pozostała jeszcze Afryka. Jak to rozegramy?
OdpowiedzUsuńAfrykańskie posiadłości Rzeszy Niemieckiej to zupełnie inna "bajka". Z racji zgromadzonych tam sił lądowo-morskich, ich zdobycie będzie najprawdopodobniej jeszcze trudniejsze niż w realu. Temat do wykorzystania aż do końca wojny...
OdpowiedzUsuńŁK
Nikt nie chce angażować na długo dużych sił na końcu świata, wojna rozstrzygnie się w Europie. Więc albo uderzyć już na początku wojny z całą siłą, rozbić niemieckie oddziały kolonialne i przerzucić wojska do Europy, albo wcale nie atakować, pozostawić w Afryce tylko minimalne siły do obrony własnych posiadłości.
UsuńByłoby to dość radykalne odejście od realnego scenariusza PWS.
UsuńŁK
Z pewnością zdobycie niemieckich kolonii w Afryce to kwestia bardziej skomplikowana i parę lat może to potrwać. Przy czym odnosi się to do walk na lądzie, działania na morzu, jak sądzę, raczej poza 1914 r. się nie przeciągną.
OdpowiedzUsuńTak czy siak, na pewno weźmiemy udział w walkach w Afryce. Mamy tam parę kolonii, w każdej z nich konkretny garnizon wojsk kolonialnych. Jak już uda się uzyskać pełne panowanie na morzach, nic nie będzie stało na przeszkodzie, by je przerzucić na front, np. z Nowej Kurlandii i Togo do Kamerunu, a z Madagaskaru do Niemieckiej Afryki Wschodniej.
Szczególnie ciekawie będzie zapewne w Niemieckiej Afryce Wschodniej, gdzie dowodził najlepszy niemiecki zagończyk - Paul von Lettow-Vorbeck. :)
UsuńŁK
A może w tej wersji historii gdzieś go przenieśli albo dopadła go jakaś tropikalna choroba...
UsuńChoroba to raczej nie! Ten facet miał organizm ze stali - przeżył 94 lata. :)
UsuńŁK
Ano, nosicielem malarii zapewne był, ale go nie powaliła... Dobra, przyjmijmy, że jest tam, gdzie w rzeczywistości. Jak sobie z nim poradzić? Potrafił prowadzić działania partyzanckie, ale jego największą zaletą było to, że umiał przyciągać ludzi. Zaczynał z ok. 4 000 żołnierzy, a w szczytowym okresie miał ich kilkanaście tysięcy.
OdpowiedzUsuńJa osobiście wysłałbym na niego równie "tęgiego" filuta w osobie Stanisława Bułak-Bałachowicza!:)
UsuńŁK
no, to by była ciekawa konfrontacja :) Niestety, ja jej raczej nie opiszę, jako nie dość zorientowany w sprawach wojny lądowej. Ale może ktoś z kolegów? ;)
OdpowiedzUsuńMoże, po prostu, krótkie zestawienie przeprowadzonych operacji lądowych? Blog jest typowo wojennomorski, nie ma więc potrzeby, aby szczegółowo rozpisywać się o kampaniach lądowych. Jest jednak osoba, która podołałaby temu zadaniu. Niestety, od pewnego czasu raczej nieobecna na blogu. Mam na myśli Kolegę Jasta.
UsuńŁK