Od 1915 r. polska
flota posiada na Bałtyku dwa transportowce wodnosamolotów, z
których każdy może zabrać 5 maszyn typu Grigorowicz M-5.
Zasadniczo są one przeznaczone do prowadzenia rozpoznania, niemniej
mogą zabrać niewielki (40 kg) ładunek bomb. To podsunęło
dowództwu myśl, aby dokonać z ich wykorzystaniem niespodziewanego
ataku na któryś z portów niemieckich. Początkowo planowano
zaatakować Gdańsk, ale ponieważ był on już wielokrotnie nękany
przez sterowce, należało się spodziewać że Niemcy będą tam
przygotowani na odparcie ataku i trzeba by się liczyć z poważnymi
stratami. Ostatecznie wybór padł na Świnoujście.
Oczywiście tak
głębokie zapuszczenie się na południowy Bałtyk dla stosunkowo
powolnych okrętów lotniczych było dość ryzykowne, dlatego
otrzymały stosowną osłonę. Bezpośrednio eskortować je miały
wielki krążownik Władysław Łokietek, 3 krążowniki z 2
dywizjonu i 8 niszczycieli, zaś dalszą osłonę miały stanowić
wszystkie posiadane 4 drednoty.
Niestety, operacji
nie udało się zachować w całkowitej tajemnicy i Niemcy wiedzieli
że coś się na południowym Bałtyku szykuje, choć nie do końca
byli świadomi co. Niemniej na wszelki wypadek trzymali w Kilonii 2
grupę rozpoznawczą (krążowniki liniowe Von Der Tann i Waldersee i
krążownik pancerny Stosch) w gotowości do natychmiastowego wyjścia
w morze.
Samo wyjście w
morze polskich okrętów przeszło niezauważone przez Niemców, ale
w trakcie rejsu zostały one dostrzeżone przez okręt podwodny,
który wprawdzie nie zdołał zająć pozycji do ataku, ale
zaalarmował własne dowództwo. Krążowniki z Kilonii podniosły
kotwicę.
Tymczasem polski
zespół osiągnął pozycję do ataku opodal Bornholmu.
Transportowce rozpoczęły stawianie wodnosamolotów na wodzie.
Zajęło to trochę czasu w trakcie którego napatoczył się
120-tonowy wrogi pomocniczy dozorowiec. Nasze niszczyciele ruszyły
ku niemu i zatopiły go ogniem z dział gdy tylko zidentyfikowały
jego przynależność. Należało sądzić, że wróg o akcji jest
już powiadomiony, ale że wszystkie aeroplany już zwodowano,
postanowiono jej nie przerywać.
Niestety lot ku
celowi nie obył się bez kłopotów. Jeden z samolotów miał awarię
silnika i musiał awaryjnie wodować. Drugi w ogóle gdzieś zaginął
i los jego jest nieznany. Nad port ostatecznie dotarło 8 maszyn, z
których 7 udało się zrzucić bomby. Jedna z maszyn miała bowiem
awarię wyrzutnika i musiała zawrócić z bombami. Atak przyniósł
umiarkowane skutki. Z 14 bomb trafiły 2, topiąc pomocniczy
trałowiec (90 ton) i uszkadzając statek handlowy. Niemcy istotnie
byli nieprzygotowani na odparcie ataku, dlatego nie zadali atakującym
samolotom żadnych strat i wszystkie maszyny zdołały szczęśliwie
powrócić do swoich okrętów.
W niesprzyjającym
momencie, gdy transportowce podejmowały na swoje pokłady
wodnosamoloty, na horyzoncie pojawiły się wrogie krążowniki
liniowe. Ruszył ku nim odważnie Władysław Łokietek, i osiągnął
tyle, że padające wokół niemieckich okrętów jego ciężkie
pociski na jakiś czas uniemożliwiły im atak na transportowce. Tym
samym zapewnił im czas, w trakcie którego przyszło wybawienie –
bowiem na plac boju nadciągnęły polskie siły główne. Tym razem
role się odwróciły i to Niemcy znaleźli się w obliczu
przeważających sił nieprzyjaciela. Doszło do krótkotrwałego,
ale gwałtownego boju artyleryjskiego, w wyniku którego ciężko
uszkodzony został krążownik Waldersee, który utracił dwa działa
i miał przebicia poniżej linii wodnej. W tej sytuacji niemiecki
admirał dał sygnał do odwrotu i jednocześnie osłaniającego go
ataku niszczycieli. Widząc to, polski dowódca rzucił do ataku
własne niszczyciele. Bilans tego starcia okazał się remisowy –
od niemieckiej torpedy zatonął niszczyciel Buława, zaś niemiecki
V 5 trafiony przez ciężki pocisk z Bolesława Chrobrego został
dobity przez polskie niszczyciele. W tym czasie wrogie krążowniki
liniowe postawiły zasłonę dymną i zdołały się oddalić, zaś
polskie pancerniki nie kontynuowały pościgu, gdyż uznano to za nie
rokujące szans doścignięcia przeciwnika i z powodu bezpośredniej
bliskości jego baz i spodziewanych pól minowych - za zbyt
niebezpieczne.
Ostatecznie akcja zakończyła się bardziej propagandowym niż
realnym sukcesem. Za cenę jednego niszczyciela i dwóch samolotów
udało się wykonać atak na dalekim zapleczu wroga. Nie zmieniło to
w żaden sposób układu sił i kolei wojny, ale pokazało, że wróg
nigdzie nie może czuć się do końca bezpiecznie i z pewnością
dodało otuchy własnym wojskom walczącym na froncie, jak również
ludności cywilnej.
Należy prowadzić takie akcje, żeby wróg nie czuł się bezpiecznie. Im więcej niemieckich żołdaków kisnie na dalekich tyłach jako obrona przeciwlotnicza/przeciwdesantowa/przeciwdywersyjna, tym mniej strzela do naszych na froncie.
OdpowiedzUsuńSukces w skali propagandowej jest jednak niewątpliwy. Okazało się, że obszar dość dalekiego i "bezpiecznego" zaplecza niemieckiego jest jednak narażony na ataki polskie. Warto pomyśleć o powtórzeniu akcji w przyszłości, z udziałem cięższych maszyn bombowych. Całkowicie podzielam opinię Kolegi Stonka: im więcej żołnierzy niemieckich pozostaje na tyłach, dla przeciwdziałania ewentualnym operacjom polskim, tym mniej jest ich na froncie wschodnim.
OdpowiedzUsuńŁK
Niestety, na chwilę obecną akcja z użyciem cięższych maszyn nie jest możliwa. Bombowce lądowe które posiadamy, mają zasięg do 600 km. Przy obecnym przebiegu linii frontu, do Świnoujścia nimi nie dolecimy. Specjalnie większych niż maszyny Grigorowicza samolotów zaokrętowanych też nie mamy. Jakimś rozwiązaniem mogły by być duże łodzie latające (Curtiss H-4), gdyby się udało je jakoś dotankować po drodze (np. z OP?) ale one akurat wszystkie trafiły do kolonii. Na akcję na większą skalę przyjdzie więc chyba jeszcze trochę poczekać.
UsuńMyślę że znów zaskoczyliśmy przeciwnika...
OdpowiedzUsuńSzkoda że w ubezpieczeniu pod Kilonią nie było żadnego naszego op. :)
Kpt.G
Może jakiś był, tylko nie wyszedł na pozycję do strzału ;)
UsuńŚwietna akcja, koncepcja ataku lotniczego wyprzedza epokę. I jak to z takimi akcjami, techniczne możliwości sprzętu nie dorównują zamysłom akcji, więc efekt raczej moralny niż materialny.
OdpowiedzUsuń„Ciężka osłona” zespołu atakującego nadeszła tutaj w ostatniej chwili ratując sytuację. Wydaje mi się, że w wielu akcjach (szczególnie w DWS) było tak, że zespół ciężkiej osłony był gdzieś schowany z tyłu i zdążał (lub nie) w ostatniej chwili z odsieczą.
Tak naprawdę ciekawe jest pytanie, dlaczego ciężkie okręty były w oddali? Wiem, że to realistyczny opis, ale co by było gdyby towarzyszły siłom atakujacym? Czy nie powstałaby wspaniała okazja do zniszczenia wydzielonego zespołu wroga przez nasze siły?
Poza tym tak w ogóle to mam pewien niedosyt działania sił lekkich. W tym zakresie Rosjanie prowadzili przez większość część wojny akcje jednym Nowikiem. A my mamy aż 9 (jeśli dobrze liczę) lekkich krążowników, nie licząc niszczycieli.
H_Babbock
W sumie trochę racja.. Czy nasze siły lekkie coś działają poza patrolami?
UsuńLekkie krążowniki w liczbie 9 sztuk mogłoby pokusić się o jakąś akcję grubszą.. choćby ostrzał nadbrzeżnego pasa Frontu..
Kpt.G
O działaniach sił lekkich, jak już kiedyś wspominałem, nie rozpisuję się, o ile nie są to jakieś spektakularne akcje. Po prostu, co do zasady, nie kręci mnie to aż tak, a podejmowane uprzednio próby nie dość że nikogo nie satysfakcjonowały, to zabijały we mnie przyjemność prowadzenia bloga. Dlatego niestety - będziecie zdani w tym zakresie na własną wyobraźnię;) Ja zaś ograniczę się tylko do rocznego podsumowania poniesionych i zadanych wrogowi strat, uwzględniając w tym w miarę możliwości wszystkie uwarunkowania (w tym i liczebność własnych sił lekkich, która istotnie jest znaczna).
UsuńCo do zaś oddalenia sił osłony - myślę, że postępowano tak (i ja też tak zrobiłem) ze względów ostrożnościowych. Podejście pod wrogie wybrzeże jest zawsze ryzykowne. Można natknąć się na miny, okręty podwodne czy zdecydowanie silniejszy zespół okrętów wroga. W takim wypadku lepiej stracić mniej cenne okręty, niż trzon floty. Z drugiej strony - te mniej cenne jednostki też trudno skazywać na zagładę, więc jakiś zespół dalekiej osłony jednak formowano, tak by mógł wejść do akcji gdy będzie to potrzebne i będzie rokowało szanse powodzenia.
Jeśli nie masz chęci na "popisy" beletrystyczne (choć wychodzą Ci one lepiej niż dobrze!), to sumaryczne zestawienia w zupełności wystarczą. Rozwiązanie takie sugerowałem już wcześniej... Przydałby się jakiś nowy post okrętowy i to z czymś "dużym"!:)
UsuńŁK
A skąd weźmiesz to coś dużego? W czasie wojny stocznie są w 200 % obłożone remontami okrętów uszkodzonych w akcji i niemal masową produkcją jednostek pomocniczych. A pamiętać należy o niedoborze wykwalifikowanej siły roboczej i surowców. Wszystkie duże okręty zaczęte przed wojną zostały już ukończone albo prace nad nimi przerwano "do odwołania".
UsuńMyślę, że np. duży monitor (około 5000 tn?), przeznaczony dla wsparcia działań naszej armii lądowej w pasie nadbrzeżnym, byłby okrętem spełniającym definicję "czegoś dużego". Taka, relatywnie tania i prosta konstrukcyjnie, jednostka (np. kadłub zbudowany w oparciu o plany jakiegoś większego "handlowca") i wykorzystująca artylerię ciężko uszkodzonego (bądź zatopionego w basenie portowym) okrętu jest chyba możliwa do zbudowania. I to nawet w warunkach toczącej się wojny. Można także poprosić Brytyjczyków o udostępnienie dokumentacji np. okrętów typu "Lord Clive", którą zmodyfikujemy stosownie do naszych potrzeb. Na pewno przydałaby się znacząco większa moc siłowni (może diesle?), tak by zapewnić choć 10 węzłów.
UsuńŁK
Nie chodziło mi o ”wymuszanie” opisów każdej drobnej akcji w Zatoce Gdańskiej, czy gdzieś indziej. Pomyślałem sobie, że korzystając z obecności naszych drednotów pod Bornholmem, równolegle z akcją „lotniczą”, można było przeprowadzić np. wypad dywizjonu lekkich krążowników pod wybrzeże Szwedzkie. W takich warunkach było to w miarę bezpieczne i mogło spowodować straty w konwojach z szwedzką rudą do Niemiec.
UsuńPS Kłajpeda (Memel) został wyeliminowany, jako port dla Niemców. Teraz sytuacja geograficzna wręcz narzuca plan zblokowania trasy prowadzącej do Królewca. Rejon jest mocno zaminowany, ale może popróbujemy eksperymentów z płaskodennymi kutrami, które mogą przejść przez pola minowe „górą”?
H_Babbock
Ja dorzucę równoczesne akcje na lądzie..
UsuńDobrze będzie przerwać lub utrudnić łączność kolejową i (być może) drogową poprzez naloty czy akcje "komandosów". np: niszczenie mostów (chyba najskuteczniejsze), rozkręcanie torów czy minowanie (nawet doraźne) głównych dróg zaopatrzeniowych (żal mi koni..), etc.
"Komandosów" naszych możemy przerzucać w ten sposób:
lotnictwem (Zeppelin lub samolot jakiś bombowiec większy, bez bomb ofc. z eskortą, loty wieczorem i nocą) z lądowaniem w polu lub poprzez skok ze spadochronem.
Podwózka okrętem podwodnym.
Działania te opóźnią dostawy zaopatrzenia, i część z nich przeciwnik będzie zmuszony do ich transportu morskiego. Tu wkraczają nasze siły lekkie.
Zanim zaczniecie krzyczeć o spadochrony to możemy mieć co najmniej jeden z Rosji bo:
W 1911 Rosjanin Gleb Kotielnikow opracował i opatentował spadochron „RK-1”, który w zasadzie odpowiadał wszystkim wymaganiom tego okresu.
Piloci niemieccy zdaje się już teraz lub wkrótce przywdzieją tego typu wynalazek..
Uzbrojenie naszych "komandosów" winno obejmować:
PM (rodzime), M1897 Trench Gun, karabiny i jakieś lekkie moździerze małego kalibru lub granaty nasadkowe i ładunki wybuchowe. To są specjalne czasy i trzeba używać specjalnych metod. ;)
Kpt.G
O komandosach-dywersantach kolejowych pisałem przy planowaniu kontrofensywy w Prusach i tutaj spadochron Kotielnikowa nada się jak najbardziej (był to pierwszy hmm..."spadochron plecakowy"). Załogi balonów miały uprzęże a same spadochrony podczepione były do balonów, w lotnictwie było podobnie z tymże spadochron umieszczony był w kadłubie ( jako etatowe wyposażenie to i tak chyba dopiero w 1918r) i był jednak zawodny- przy skoku, wyciągany z kadłuba, często ulegał zaczepieniu.
Usuń@ŁK - coś dużego będzie w niedługim czasie, choć pewnie nie będzie to to, czego się spodziewasz ;)
OdpowiedzUsuń@H_Babbock - czytasz mi w myślach, bowiem akcję przeciwko niemieckim konwojom mam prawie napisaną. Ale planowałem ją trochę później, by odpowiednio dawkować emocje :) Natomiast akcja przeciwko Królewcowi może być ciekawa i rozważę ją. Jak uda mi się wymyślić coś ciekawego, z pewnością to opublikuję. Dzięki za sugestię!
@Kpt.G - niewątpliwie ciekawe masz pomysły, ale jest jeden szkopuł - trochę wykraczają poza obszar tematyczny bloga ;) Ja sie po prostu zbyt słabo wyznaję na zawiłościach akcji komandosów, żeby to wiarygodnie przestawić, więc się tym nie zajmuję. Niezależnie od tego - wydaje mi się, że nieco to jednak wyprzedza swoje czasy. Komandosi to chyba raczej dopiero w DWS byli, czy się mylę?
dV
ps. co do ewentualnego monitora - gdybyśmy mieli panowanie na morzu to jak najbardziej. Ale w sytuacji gdy Niemcy mogą w każdej chwili rzucić na Bałtyk siły ze składu Hochseeflotte, monitor byłby skazany na zagładę. Dlatego w moich dalekosiężnych planach monitory pojawią się na większą skalę w naszej flocie w okresie międzywojennym, kiedy na skutek traktatu wersalskiego flota niemiecka będzie niemal unicestwiona.
UsuńInna sprawa, ze myśmy jeszcze przed PWS wybudowali dwa monitory, ale chodziło tu o zagospodarowanie wież ze starego predrednota, a zresztą i tak doświadczenia z ich użycia jak dotąd nie są specjalnie pozytywne, bo jeden zdążył już zatonąć.
dV
Monitor operuje w pobliżu brzegu, na styku linii przebiegu frontu polsko-niemieckiego, więc jego zagrożenie ze strony jednostek detaszowanych ze składu sił głównych Hochseeflotte nie wydaje się znaczące. Bardziej zagrożone były brytyjskie monitory operujące u brzegów Flandrii...
UsuńŁK
Może by tak szturm i upadek Memla i Mierzei Kurońskiej? Wtedy monitor i kanonierki miałyby zajęcie.
UsuńCo do naszych działań sił lekkich, to zapewne niszczyciele prowadza ofensywne patrole, trałowce ofensywne trałowania i stawiania pól minowych.