Jak pamiętamy (albo nie
pamiętamy;)), 29 września z Sydney wyszedł konwój wiozący oddziału wojska
australijskie i nowozelandzkie do Europy. Jego eskortę stanowiły dwa polskie krążowniki pancerne:
Stefan Czarniecki i Piotr Dunin oraz australijski krążownik Philomel. Trasa miała
wieść wzdłuż południowych i zachodnich wybrzeży Australii, przez Ocean Indyjski,
Morze Czerwone i Kanał Sueski. 18
października gdy konwój znajdował się na południowy zachód od Cieśniny
Sundajskiej na horyzoncie od zachodu pojawiły się dymy, pochodzące jak się
wkrótce okazało, od dwóch dużych okrętów wojennych. Obydwa polskie krążowniki
podążyły sprawdzić co to za jednostki. Okazało się, iż są to dwa niemieckie
krążowniki pancerne Furst Bismarck i Prinz Eugen, które 1 sierpnia wyszły z Dar
es Salaam i od tego czasu krążyły po Oceanie Indyjskim, topiąc lub zagarniając
11 statków handlowych należących do sprzymierzonych. Teraz jednak nadszedł kres ich działalności,
bowiem były słabiej uzbrojone (4x240 wobec 4x274) i wolniejsze (18 w. wobec
22,5 w.) od obydwu polskich jednostek. Niemiecki dowódca usiłował mimo to
odwlec to co nieuniknione, wobec czego starcie przyjęło kształt boju
pościgowego, w którym okręty obydwu stron strzelać mogły tylko z połowy swojej
artylerii ciężkiej i to niezbyt celnie
wskutek wciąż zmieniającego się dystansu.
Na skutek swej przewagi powoli
brały w nim jednak górę okręty polskie, choć i Niemcom udało się kilka razy
trafić. Najpoważniejsze z tych trafień unieruchomiło i tym samym wytrąciło z
akcji dziobową wieżę krążownika Piotr Dunin. Szczęśliwie dla strony polskiej do
tego czasu flagowy okręt niemiecki Furst Bismarck był już mocno postrzelany,
nabrał przechyłu a jego prędkośc spadła do 12 w. Polski admirał postanowił, że
jego dobiciem zajmie się Piotr Dunin, dla którego pościg w zaistniałej sytuacji
był mocno problematyczny. Sam na pokładzie Stefana Czarnieckiego popędził natomiast
za Prinz Eugenem, dotychczas ostrzeliwanym przez drugi polski krązownik.
Artylerzyści Stefana
Czarnieckiego strzelali coraz lepiej, wkrótce niemiecki okręt miał rozbitą
rufową wieżę, pożar w okolicach rufy i powiększający się przechył. Po pół
godziny pościgu okręt niemiecki przestał odpowiadać ogniem i zaczął zataczać
niekontrolowane kręgi, mając najwyraźniej uszkodzony ster. Jego prędkość
spadła do kilku węzłów a przechył sięgnął ok. 20 stopni. Było jasne że wkrótce zatonie, wobec czego Stefan Czarniecki
zawrócił, by wspomóc swego bliźniaka w walce z
drugim niemieckim krążownikiem. Mając sprawną tylko jedną rufową wieżę
Piotr Dunin miał mocno utrudnione zadanie, wskutek czego Furst Bismarck, mimo
iż mocno postrzelany, wciąż utrzymywał się na wodzie. Wejście do akcji drugiego
polskiego krążownika szybko rozstrzygnęło bój. Po kilkunastu minutach niemiecki
okręt zsunął się rufą pod powierzchnię wody. Tymczasem dopełnił się los Prinz
Eugena, który w końcu przewrócił się do góry stępką. Część rozbitków z niego
podjął krążownik Philomel.
Dalsza część rejsu przebiegła już
bez większych niespodzianek i 2 listopada osiągnął on Aden, a 10 listopada
Suez, gdzie eskortę przejęły krążowniki brytyjskie.
Tymczasem po doholowaniu na
Madagaskar niszczyciela Syriusz i przebudowie 3 statków handlowych na
krążowniki pomocnicze, warsztatowiec Mikołaj Kopernik ruszył na Hajnan via
Cieśnina Sundajska. 9 listopada opodal Wysp Kokosowych napotkał na
niezidentyfikowany krążownik, który zmylony niecodziennym wyglądem naszej
jednostki nie wziął jej za okręt wojenny a raczej duży statek pasażerski.
Skuszony takim łupem dowódca krążownika nieopatrznie się zbliżył, i wkrótce
tego pożałował, bowiem polska załoga trafnie odgadła w nim słynnego korsarza,
czyli ni mniej ni więcej a SMS Emden. Również ten w końcu zorientował się z kim
ma do czynienia, gdy niebezpiecznie blisko zaczęły padać 6-calowe pociski, a 2 z
nich trafiły nawet w kadłub. Korsarz, korzystając z przewagi prędkości
bezzwłocznie przerwał starcie i oddalił się od polskiego okrętu. Nie na wiele mu
się to jednak zdało, bowiem dowódca warsztatowca nadał w eter meldunek o napotkaniu
niemieckiego okrętu, który odebrał australijski krążownik Melbourne eskortujący
idący opodal konwój. Na spotkanie Emdena wysłano krążownik Sydney. Ciąg dalszy
tej historii wszyscy już znają…
Cóż za miłe akcenty w ostatniej(?) tegorocznej odsłonie bloga! Korsarskie okręty niemieckie poniosły dotkliwą klęskę. Mam nadzieję, że sprawność uszkodzonej wieży "Piotra Dunina" zostanie wkrótce przywrócona. I jak to ładnie, że mój ulubiony warsztatowiec tak walnie przyczynił się do ostatecznego unicestwienia "Emdena".
OdpowiedzUsuńŁK
Nic już nie piszę, wszystko zostało powiedziane :)
UsuńDobra koordynacja i ciekawa fabuła.
Piotr
Trudno powiedzieć, może co tam jeszcze uda się wrzucić w tym roku, ale na 100% nie obiecuję. Zapewne wcielę do floty zdobyczny jacht, ale nie miejcie mi za złe, jeśli już w nowym roku ;)
OdpowiedzUsuńZdobyczny jacht? A z jakiego akwenu będzie ta zdobycz?
UsuńŁK
Jacht wpadnie w nasze ręce w Afryce wschodniej, ale oczywiście najpierw będzie opis działań, które m.in do tego doprowadziły - o tym zapewne w najbliższym poście. Właściwie to niechcący wyprzedziłem bieg zdarzeń, ale to dlatego mi się wymsknęło z tym jachtem, że równolegle pisałem inny post, w którym do jego przejęcia doszło ;)
UsuńBędzie bardzo ciekawie. Dzięki za uchylenie rąbka tajemnicy!
UsuńŁK
Co do wieży - opcje są dwie (da się albo się nie uda;)) żeby uniknąć arbitralności ze swej strony chyba będę musiał rzucać kostką ;) W najgorszym razie okręt pójdzie na remont np. do Francji, co nie jest wielkim problemem, bo w basenie Oceanu Indyjskiego nie ma już dla niego godnych przeciwników.
OdpowiedzUsuńKolejna ciekawa odsłona działań!
OdpowiedzUsuńDziałania polskich krążowników były oczywiste – dogonić i zniszczyć niemieckie okręty. Zastanawiam się, nad decyzjami Niemców. Czy nie lepiej było wysłać oba okręty oddzielnie? Zwiększa się wówczas szansa ich przetrwania i zakres działań korsarskich. Jedyna wada – pojedynczy okręt nie da sobie rady z pojedynczym (większym) krążownikiem aliantów. Ale w przypadku działań korsarskich, dość powolnych krążowników niemieckich, spotkanie z okrętami aliantów zawsze groziło zagładą – od rzazu, albo po ściągnięciu posiłków.
W czasie samego starcie też decyzja niemieckiego dowódcy była wątpliwa. Może większa szansę dawało poświęcić jeden okręt i skierować go na bój z Polakami, aby dać szanse ucieczki w tym czasie drugiemu krążownikowi?
A może szukać szansy w starciu na mniejszych odległościach. Wówczas do akcji weszłyby baterie dział średnich (po 12 na okręcie). Ponadto ważna była by szybkostrzelność – jak się wydaje wyższa w przypadku 240mm. Przy takim natężeniu ognia była jakaś szansa na szczęśliwe trafienia eliminujące przewagę Polaków. „Naturalna” decyzja – próbować uciekać – była chyba najgorsza, bo powodowała wystawieniem się w roli tarcz strzelniczych dla silniejszego wroga.
H_Babbock
PS Ciągle czuje niedosyt opisu działań na Bałtyku. W przeciwieństwie do sytuacji historycznej mamy tu bazy polskie niemal na wyciągnięcie ręki od niemieckich linii komunikacyjnych! Według mnie było by, więc tak, że niemal każda noc kończyłaby się starciami sił lekkich.
Dziękuję!
OdpowiedzUsuńZ perspektywy czasu faktycznie wygląda na to, że samotny korsarz może osiągnąć większą skuteczność (czego przykładem może być Emden) oraz większą szansę przetrwania pojedynczego okrętu. Ale w 1914 r. chyba nieco inaczej na to patrzono – np. von Spee, poza wspomnianym Emdenem trzymał swoją eskadrę razem, przez co cała w końcu uległa zagładzie. Założyłem, że niemiecki dowódca w tym przypadku będzie działał wg podobnych założeń. Być może był to jego błąd, a nasza korzyść ;)
Co do szybkostrzelności i szczęśliwych trafień – chyba maksimum tego co Niemcy w tej kwestii mogli, to im się udało osiągnąć – czyli unieruchomioną jedną wieże polskiego krążownika. Walka w zwarciu była by natomiast wielce dla nich ryzykowna – owszem, 240-tki miały znaczną szybkostrzelność teoretyczną, ale 274 –tki niewiele mniejszą (3 strz./min. wobec 3-4 dział niemieckich), a przy tym strzelały znacznie cięższymi pociskami (263 kg wobec 140 kg) ze znacznie większą prędkością wylotową (815 m/s wobec 690 m/s). Stąd wydaje się, że polskie okręty ze swoim pancerzem 160 mm miały by istotnie większą odporność na ostrzał wroga niż niemieckie z 200 mm. W kwestii artylerii średniej jest równowaga – oba typy miały po 12 dział. Oczywiście pozostaje czynnik przypadku – i żadnego wariantu wykluczyć tak na 100% nie można, ale jednak wydaje się, że walka na bliskich odległościach byłaby zabójcza dla krążowników niemieckich. Von Spee też tak nie postąpił, choć uciec przed KL Sturdee’go nie mógł. A można domniemywać, że przynajmniej w teorii jego działa 210 mm mogły by dość konkretnie podziurawić niezbyt gruby (152 mm) pancerz krążowników liniowych. Pytanie, ile czasu S&G same by przetrwały pod ogniem 12-calówek? Podejrzewam, że bardzo krótko.
Co do Bałtyku - na razie nastąpiła zima co naturalnie ogranicza aktywność flot (opis dociągnąłem do listopada, następny będzie grudzień 1914 r.) Prawdopodobnie w 1915 r. działań sił lekkich będzie więcej niż dotąd, aczkolwiek chyba nie aż tak, że co noc akcja;) Bo w tym tempie siły te obu stronom zużyły by się pewnie w miesiąc ;)
OdpowiedzUsuń