piątek, 18 maja 2018

Łódź latająca CWL H.15

Od 1915 r. nasze lotnictwo morskie używa głównie dwóch typów samolotów patrolowych: Curtiss H-4 i produkowany na licencji w kraju CWL-Grigorowicz M-5, przy czym te pierwsze użytkowane są w koloniach, a licencyjne M-5 – na Bałtyku. Mając doświadczenie z produkcji tych łodzi latających, postanowiono opracować na ich podstawie dojrzalszą konstrukcję o polepszonych osiągach. Tym sposobem powstał samolot CWL H.15. W zasadzie jest to odpowiednik swojego rosyjskiego rówieśnika (Grigorowicz M-9), o dość zbliżonych gabarytach i osiągach. Samolot został oblatany w pierwszej połowie 1916 r. i w latach 1916-1917 zbudowany w 50 egz. Jest to całkowicie drewniana konstrukcja dwupłatowa, jednosilnikowa, o trzyosobowej załodze. Napęd stanowi 9-cio cylindrowy silnik gwiazdowy Salmson chłodzony wodą, poruszający śmigło pchające. Uzbrojenie stanowi pojedynczy km w kabinie dziobowej i 80 kg bomb. Sądzę, że samolot ten z powodzeniem będzie mógł być używany bojowo do końca wojny światowej, a zapewne także parę lat dłużej („oryginalny” M-9 produkowano do 1924 r., a używano do 1925 r.).



Dane taktyczno-techniczne:
Załoga: 3
Rozpiętość: 15,96 m
Długość: 9,19 m
Wysokość: 3,32 m
Powierzchnia nośna: 59,15 m2
Masa własna: 1050 kg
Masa startowa: 1520 kg
Napęd: 1x150 KM
Prędkość: 113 km/h
Prędkość wznoszenia: 2,1 m/s
Pułap: 3800 m
Zasięg: 500 km
Uzbrojenie: 1 km, 80 kg bomb

24 komentarze:

  1. Nie jestem znawcą samolotów, ale odnoszę wrażenie, że ten posiada spory potencjał rozwojowy. Chyba potrzebna mu jest jednostka napędowa o większej mocy (choćby i 240 KM, albo 2 silniki 150 KM?) i zdwojony karabin maszynowy. A i tych bomb będzie pewnie można dać wtedy cokolwiek więcej (120 kg?)
    ŁK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością, temat łodzi latających będziemy w przyszłości rozwijać. Choćby z tego powodu, że mamy kolonie położone nad otwartymi połaciami oceanów, które trzeba będzie patrolować. Przyszłość z pewnością należy tu do maszyn wielosilnikowych. Z takich mamy już Curtissy H-4, z których planuję rozwijać kolejne typy dużych, "oceanicznych" łodzi latających. Zaś ewentualni następcy modelu CWL H.15 to mogły by być maszyny nieco mniejsze, przeznaczone na Bałtyk, może nawet z możliwością zaokrętowania ich na pokłady okrętów artyleryjskich? Osobiście nie jestem zwolennikiem tego rozwiązania (zwłaszcza na Bałtyku), ale też go nie wykluczam.

      Usuń
    2. Jako maszyny do rozpoznania i korygowania ognia własnej artylerii okrętowej łodzie latające mogą być jednak przydatne. Zwłaszcza w okolicznościach, gdy nie zachodzi ryzyko przeciwdziałania ze strony wrogiego lotnictwa (te powolne i słabo uzbrojone samoloty stanowią jednak potencjalnie łatwy łup dla myśliwców wroga) - a więc w działaniach oceanicznych.
      ŁK

      Usuń
  2. Naturalne jest wprowadzenie tego typu samolotów do naszego lotnictwa.
    Dygresja. W opisach dotyczących okrętów z okresu przed DWS masowo pojawia się „wodnosamolot przeznaczony do rozpoznania i kierowania ogniem”. Czy ktoś z Kolegów zna przypadek kierowania ogniem z samolotu w warunkach bitwy morskiej? Bo ja mam wrażenie, że być może samoloty były użyte do ostrzału niewidocznych celów lądowych, ale na „otwartym morzu” chyba nigdy.
    H_Babbock

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Exeter wypuścił samolot w bitwie z AGS, ale wcale mu to nie pomogło. Samolot przydaje się raczej do rozpoznania niż kierowania ogniem i to daleko od własnych baz i okrętów lotniczych. Na Bałtyku możemy liczyć na lotnictwo bazowe, które zawsze jest silniejsze od morskiego. Więc okręty do służby w koloniach powinny mieć jeden czy dwa samoloty, bałtyckie nie. Tylko czy nasza flota będzie na tyle duża, żeby zbudować odpowiednią ilość okrętów zarówno na Bałtyk jak i do kolonii i wprowadzić ich specjalizację? Wątpię.

      Usuń
    2. Faktycznie, jakoś nie kojarzę szczególnie udanych przypadków korygowania ognia artylerii przez samolot. Rozpoznanie sił wroga to już prędzej.
      Zgadzam się natomiast, że na Bałtyku samoloty na pokładach okrętów artyleryjskich nie są niezbędne, bowiem jego zadania może z równym powodzeniem (o ile nie lepiej) spełniać lotnictwo bazowania lądowego. W koloniach teoretycznie jest inaczej, ale tam z kolei możemy oprzeć rozpoznanie na wielosilnikowych łodziach latających, co znacznie bardziej mi się podoba niż pchanie samolotów na pokłady pancerników, krążowników etc. Samoloty i zapasy paliwa do nich, ewentualnie bomb i amunicji położone zazwyczaj poza strefami najlepiej chronionymi pancerzem stanowią spore zagrożenie dla okrętu w przypadku trafienia. Osobiście wolałbym tego uniknąć.

      Usuń
    3. Moim zdaniem na Bałtyku możemy szkolić załogi okrętów w obsłudze tychże samolotów. Z drugiej strony nawet pomimo dużej ilości wielosilnikowych wodnosamolotów w koloniach może zabraknąć w tym jednym akwenie gdzie akurat będzie zespół/okręt Polski... Dlatego lepiej mieć chociaż jedno latadło na pokładzie (ale porządne) niż go nie mieć w ogóle (wtedy to już dwa latadła!). Jedynym sposobem przed zabezpieczeniem się przed przykrościami spowodowanymi zniszczeniem samolotu jak i elementów mu niezbędnych mu do skutecznego działania to umieszczenie ich tam gdzie ew. BUM zrobi nam najmniej, czyli: na samej Rufie.
      Niestety nie na wszystkich okrętach będzie to możliwie.
      Dodam jeszcze coś od siebie, dobrze by było prowadzić badania nad pionowzlotami pozwoli to wyeliminować (lub chociaż skrócić) katapulty, pozwoli to min na zaoszczędzenie miejsca i przede wszystkim masy która przyda się gdzie indziej.

      Co do Władysława IV, jest to najlepszy pancernik na Bałtyku i jeśli podejmiemy budowę kolejnych pełnowymiarowych pancerników (ofc. po "odgruzowaniu" kraju i jako takiego dojścia do normy), powinny one być jego rozwinięciem, w teorii kolejny taki okręt "powinien" mieć: ~28w, 8-10x356-380 i nieco poprawiony pancerz, ale to dopiero pod koniec lat dwudziestych. 2 takie okręty współpracujące z Super krążownikami pancernymi mogą być w zespole twardszym orzechem do rozłupania niż się wydaje.

      Powinniśmy też zastanowić się nad liczbą op nam niezbędnych w latach przyszłych (ofc po 1920), chociaż pobieżnie, ja rzucam w ciemno 40-60 op z czego 20 na Bałtyku. ;)
      Kpt.G

      Usuń
    4. Jako, że ten blog trzyma się dość ściśle realiów z historii powszechnej, przypuszczam, że Traktat Waszyngtoński jednak zaistnieje. Jeśli chodzi o budowę przez nas nowych pancerników na większą skalę, to byłbym sceptyczny. Gdyby udało nam się wykończyć około 1922/1923 r. i wg naszych standardów (zdobyty na Niemcach w Gdańsku) krążownik liniowy "Graf Spee" to uznałbym to za spory sukces. Oczywiście do tego dodałbym duże modernizacje wszystkich naszych drednotów (poza pierwszym pokoleniem) w latach 1934 - 1939.
      ŁK

      Usuń
    5. Tak, na 90% traktat waszyngtoński zaistnieje. Nie jestem tylko jeszcze pewien, czy będziemy jego stroną. To jeszcze kwestia otwarta.
      @Kpt.G - przyznaję, że jestem lekko skonfundowany. Dopiero co postulowałeś budowę nowoczesnych krążowników pancernych (mini-liniowych, względnie dążących ku formie małego pancernika), a tu nagle proponujesz okręt który musiałby siłą rzeczy należeć do największych na świecie. Do tego flota 60 OP... Przyznaję, trochę za tym nie nadążam.

      Usuń
    6. ps. może się okazać, że "Graf Spee" będzie naszym jedynym "nowym" pancernikiem w okresie międzywojennym, i tu się zdecydowanie zgodzę z ŁK - że jego wprowadzenie do linii samo w sobie było by sporym osiągnięciem. Argumentem za podjęciem się tego zadania może być fakt, iż charakterystyka Grafa Spee całkiem nieźle odpowiada naszemu Władysławowi IV, z którym mógłby on stworzyć w miarę jednolity zespół bojowy.

      Usuń
    7. Już kiedyś dyskutowaliśmy ten temat, osiągając zbieżność stanowisk. Zatem mogę jedynie skonstatować, że nie zmieniliśmy naszych zapatrywań.Ilość niezbędnych okrętów podwodnych to odrębny temat. Gdybyśmy w tym zakresie osiągnęli poziom realowej Holandii (tj. łącznie do około 24 jednostek: 12 mniejszych na Bałtyku i 12 dużych dla floty kolonialnej), to myślę, że byłby to duży sukces.
      ŁK

      Usuń
    8. Już wyjaśniam co "autor(ja) miał na myśli". :)
      mianowicie stwierdziłem rzeczy kilka.. przy czym się nimi nie podzieliłem.. a powinienem.. XD
      -Waszyngton zapewne dojdzie do skutku możliwe że nieco inny niż w realu, np: ostrzejszy co do rozmiaru pojedynczych jednostek, ale "lżejszy" co do ich ogólnej ilości we flotach+ max wiek 15 (komisyjnie za zapytaniem sygnatariuszy)-20lat(nie pytamy innych co go podpisali, wymieniamy)[ofc dotyczy wszystkich którzy podpisali]
      -"policzyłem" sobie iż ew. odgruzowywanie naszego kraju powinno być w pełni zakończone na przełomie lat 20/30tych
      -po 1932 roku sąsiedzi "tak jakby" rozpoczynali reorganizację swojego wojska, a same modernizacje okrętów raczej wiele nie dadzą na dłuższą metę (czytaj jest pewna granica opłacalności modernizacji)
      -rzuciłem liczbę 60op ale nie twierdzę że wszystkie te okręty mają być nowoczesne, świeżo ze stoczni, po 1935 przewiduję "przeprowadzanie stopniowego odświeżania" sił podwodnych, jednakże po 1938 wstrzymanie się ze złomowaniem niektórych jednostek bo "somsiad coś knuje..."
      -Krążownik pancerny nowego typu, ma być własnie ersatzem pancernika by zbudować (mieć możliwość Ewentualnego późniejszego) ich więcej w razie potrzeby, a będących w razie czego stosowną odpowiedzią na traktat.
      -Uważam że taki okręt do 20tys max byłby atrakcyjny i kilka państw (nie mających stosownego zaplecza by coś takiego samemu zbudować) by się skusiło, kto wie może i chiny by sobie takiego sprawiły. Na pewno będzie tańszy niż typowy pancernik o wyporności ponad 25tys ton.
      -Graff Spee byłby bardzo pożądanym okrętem, chociaż i któryś z Derfflingerów też by można było spróbować zagarnać.
      Kpt.G

      Usuń
    9. "Ostrzejszy" traktat waszyngtoński to jest ciekawy temat. Brytyjczycy forsowali ograniczenia wielkości pancerników do 25.000 ton i dział 305 mm, ale że nikomu (zwłaszcza USA potrzebujących duże okręty na Pacyfik) takie limity nie odpowiadały, to pomysł upadł. W sytuacji gdyby taki limit był jednak przeforsowany, to nasz krążownik pancerny jawiłby się całkiem atrakcyjnie. Oczywiście trzeba by się zastanowić, jak wprowadzenie traktatu wyglądało by w praktyce - skoro mamy limit 25.000 ton i działa 305 mm, to trzeba złomować wszystko co przekracza te limity? Czy obejmują one tylko nowo budowane jednostki? Tak czy siak - powstaje pole do ciekawych rozważań :)
      aha, taki limit wyklucza zasadniczo budowę przez nas okrętu z działami rzędu 380 mm, chyba że wypowiemy traktat, albo będzie to już po jego wygaśnięciu (albo w ogóle go nie podpiszemy).
      dV

      Usuń
    10. Proponuję jednak trzymać się realnego traktatu i założyć, że Polska jest jednak jego stroną. Inne założenia mogą zaskutkować "odpłynynięciem" bloga na obszary "podwyższonej alternatywności", czego do tej pory konsekwentnie nie robiłeś. Zakładając również, że zaistnieje internowanie i samozatopienie okrętów niemieckich w Scapa Flow, proponuję przyjęcie założenia, że zwodowany w Gdańsku "Graf Spee" stał naszą zdobyczą jeszcze w przededniu podpisania rozejmu w Compiegne.
      ŁK

      Usuń
    11. Możemy również zaproponować że rezygnujemy ze wszelkich jednostek liniowych które są wprowadzone do lini, w zamian za to możemy przejąć wszystko co mają w stoczniach w budowie, w ten sposób i my możemy coś zyskać i Brytyjczycy myślą że wygrali.
      Adm.Thrawn

      Usuń
    12. Temat potencjalnego rozwoju flot po PWS jest fascynujący. Zgadzam się, że bez układu waszyngtońskiego, sytuacja byłaby zbyt „odrealniona”. Także model ograniczenia pancerników do np. 25tys t, ale z możliwością budowy nowych okrętów jest pociągająca, ale o bardzo trudnych do przewidzenia konsekwencjach. Myślę, też, że trudno byłoby się zgodzić na traktat, który powodował, że nowo okręty liniowe byłyby znacznie słabsze (artyleryjsko) od starszych, „przedtraktatowych”.

      Mnie za to pociągają dwie opcje (zastosowane każda osobno, albo obie razem):
      1. Po traktacie jest możliwość budowy nowych pancerników, ale zgodnych z limitami 35tys t, i w tempie powiedzmy najwyżej 2 nowe okręty co 5?, 7? lat. Tu można by poprzewidywać, co kto by budował.
      2. Krążowniki zostaną zdefiniowane w „naturalny” sposób, jaki wynikał z linii rozwoju w PWS, czyli 8tys t i działa do 155mm. Ponieważ jednak jest (w budowie, albo starszych) trochę krążowników przekraczających te limity (np. Hawkins, Kako, Georgios Averoff), to wprowadza się dodatkową kategorię krążowników specjalnych z bardzo ograniczonym limitem ilości okrętów (np. po 4 na kraj). To byłby taki ukłon w stronę słabszych flot, że też możecie sobie coś zbudować.
      H_Babbock

      Usuń
    13. Ja myślałem bardziej o limicie pancerników tak 28-30tys ton i do 356-380mm, za wyjątkiem max 2 jednostek będących w stopniu ukończenia przekraczającym 80%. Przy czym limit sumaryczny pancerników (capital shipów?) mógłby być na kraj nieco większy, np o 50-80tys ton.
      Kpt.G

      Usuń
    14. Limit 30tys t przekraczały wszystkie okręty Japońskie począwszy od Fuso i Amerykańskie od Pensylwanii. Brytyjskie (z wyłączeniem Hood) były mniejsze. Myślę wiec, że taki limit byłby nie do przyjęcia – bo albo Japonia i USA muszą złomować niemal wszystko, albo Brytyjczyk godzą się, że będą mieli okręty (nawet nowo budowane) słabsze od konkurentów.
      H_Babbock

      Usuń
    15. Proponuję jednak, by nie "majstrować" przy traktatach waszyngtońskich. Konsekwencje będą zbyt daleko idące. Powstanie wtedy dość absurdalna sytuacja, podobna cokolwiek do tej na blogu JKS (supernowowczesna flota polska i pozostałe zgodne z realem, w tym dość "siermiężna" flota japońska, z którą prowadzimy tu wojnę).

      Usuń
    16. PS. Przepraszam, ale zapomniałem się podpisać, co czynię niniejszym!
      ŁK

      Usuń
    17. Historia idzie w przeważającej części zgodnie z realną. Więc po wojnie większość państw będzie miała podobne stanowisko i siłę do jego forsowania, jak w rzeczywistości. Polska stanowi jedyną istotną różnicę. Nasza siła będzie na tyle duża, żeby uzyskać w traktatach powojennych zapisy dla nas korzystne (np: w Waszyngtonie duży tonaż floty), ale nie na tyle, żeby traktaty zostały spisane pod nasze dyktando.
      Limity jakościowe okrętów pozostaną, jakie były.

      Usuń
  3. @ŁK - nie ma obaw, nie odpłynę w rejony podwyższonej alternatywności. Nawet jeśli nie podpiszemy traktatu, to nie wybudujemy drugiego Yamato w ilości 10 szt. - powściągliwość w tym względzie, którą już chyba dałem poznać po sobie, by mi na to nie pozwoliła ;)
    @H_Babbock - z krążownikami jest o tyle problem, że parę flot miało już (W. Brytania) bądź planowało (Japonia) okręty, które wpisywały się w charakterystykę późniejszego krążownika ciężkiego. Nieźle odpowiadała ona też potrzebom US Navy, która potrzebowała dużych krążowników na Pacyfik. Stąd chyba mało komu by zależało, by krążowniki ograniczyć do rozmiarów i uzbrojenia krążownika lekkiego. Natomiast propozycję by zezwolić na ograniczoną budowę pancerników w traktatowych rozmiarach uważam za całkiem ciekawą i prawdopodbną. Można by wywieść, że ta zmiana w stosunku do realu wynika z istnienie silnego przemysłu stoczniowego Polski, która gdyby inne państwa zaprzestały budowy pancerników, mogła by w stosunku do nich zanadto urosnąć w siłę (zwłąszcza, gdyby przejęła coś po Niemcach, np. Grafa Spee). Wtedy kompromisem pomiędzy szukaniem oszczędności na wydatkach na flotę (co w rzeczywistości przyświecało Brytyjczykom) a chęcią zachowania równowagi sił, mogło by być dopuszczenie do budowy ograniczonej ilości pancerników przez wszystkich sygnatariuszy układu. I wydaje mi się, że mogło by dojść do takiego rozwiązania nawet wtedy (a może zwłaszcza wtedy), gdybyśmy traktatu waszyngtońskiego nie podpisali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście decyzje na Konferencji Waszyngtońskiej w sprawie krążowników (10tys t, 203mm) są najprawdopodobniejszą opcją – bo właśnie tak się wydarzyło. Ale jednak troszeczkę pobronię wersji alternatywnej.
      1. Żeby dany kraj zbudował np 4 pancerniki w latach 1920-1935, trzeba na to poświęcić koszt budowy 140tys t wyporności. A to byłoby możliwe jedynie rezygnując z budowy kilkunastu krążowników ciężkich.
      2. Już istniejące lub budowane krążowniki „ponadtraktatowe” zaproponowałem zachować, jako „krążownik specjalne” - więc nie byłoby bólu złomowania nowych jednostek.
      3. Wydaje mi się, że pomysł na limity dotyczące „krążowników waszyngtońskich”, wyszedł przypadkiem, a nie, jako celowy pomysł poszczególnych admiralicji. Świadczy o tym, to, że wcale tak od razu nie przystąpiono do budowy takich okrętów.
      H_Babbock

      Usuń
    2. Limit krążowników waszyngtońskich wyszedł chyba jako wypadkowa tego co mieli Brytyjczycy (Hawkinsy), planowali Japończycy (Furutaka) oraz chcieli mieć Amerykanie. Limit wszystkim pasował, więc go uchwalono. Wydaje się więc, że nie był to taki do końca przypadek.
      Ewentualny limit 8000 ton zapewne bardzo by pasował Brytyjczykom, bo oni do ochrony rozległych linii komunikacyjnych potrzebowali licznej floty krążowników. Jakby były one mniejsze, a jednocześnie nie słabsze niż zagraniczne odpowiedniki, to całościowy koszt byłby niższy, albo można by wybudować więcej okrętów. Coś mi świta, że forsowali oni nawet limit 6000 ton. Ale na takie ekstrawagancje nie godzili się Amerykanie, którzy umyślili sobie że na rozległe połacie Pacyfiku potrzebują dużych okrętów. I chyba niezgoda tych dwu mocarstw była by największą przeszkodą, by przyjąć dla krążowników obniżony limit wyporności.

      Usuń