W pierwszej połowie sierpniu 1914 r. postanowiono
przeprowadzić dywersyjny desant na Mierzei Wiślanej, mający odciągnąć część sił
niemieckich z frontu i ułatwić ofensywę wojsk rosyjskich i polskich w Prusach
Wschodnich. Do operacji wyznaczono znaczne siły floty. 1 dywizjon okrętów
liniowych (4 pancerniki) w osłonie 1 flotylli niszczycieli miał osłaniać zespół
desantowy od strony Gdańska. Miejsce lądowania, wobec braku pewnych informacji
o znajdujących się tam siłach wroga miały ostrzelać monitory Peleus i Jazon,
osłaniane przez 4 niszczyciele. Natomiast przejście w domniemanych niemieckich
polach minowych miały wytrałować jednostki z 1 i 2 flotylli trałowców (łącznie
17 jednostek). Statki transportowe (transportowiec wojska Polesie i 2
zmobilizowane statki pasażerskie) miały przewieźć w dwóch rzutach brygadę
piechoty z lekką bronią (5600 żołnierzy). Oddziały miały lądować na mierzei z
wykorzystaniem licznych łodzi płaskodennych, szalup, promów, barkasów itp.
jednostek pływających. Miejsce lądowania wyznaczono w rejonie Sztutowa, skąd
ewentualnie można by rozwinąć natarcie w kierunku Elbląga, a w przypadku
silnego przeciwdziałania można by się okopać i bronić na stosunkowo krótkim
odcinku między Zalewem Wiślanym a morzem, i zabezpieczyć tym samym ewakuację.
Organizacja sił desantowych
(zwłaszcza środków pływających przeznaczonych do przewozu oddziałów na
ląd) nieco się przeciągnęła, wskutek
czego do lądowania doszło dopiero 28 sierpnia 1914 r. Lądujące oddziały
napotkały zaledwie symboliczny opór. Obrona wybrzeża była tu słaba, składała
się tylko z kilku kompanii i lekkiej artylerii, a dodatkowo została
przetrzebiona kilkugodzinnym ostrzałem ciężkiej artylerii monitorów.
Wkrótce jednak zaczęły napływać informacje o klęsce pod
Tannenbergiem i odwrocie sił rosyjsko-polskich. W tej sytuacji odwołano drugi
rzut desantu planowany na 30 sierpnia, a transportowce na które w Lipawie już
ładowano żołnierzy pospiesznie zaczęto opróżniać, by wysłać je po oddziały
pierwszego rzutu.
Tymczasem zespół niemieckich okrętów nawodnych stacjonujący w Gdańsku, wobec przewagi sił
polskich na morzu nie podjął żadnego
przeciwdziałania. Wyszedł w morze natomiast okręt podwodny UA. Nie udało mu
się zająć pozycji do ataku na pancerniki krążące na wysokości Helu, ale za to
natknął się na zespół transportowców. Zdołał wykonać atak na transportowiec
Polesie, który ugodzony torpedą w okolice maszynowni, stracił prędkość po czym
przewrócił się na burtę. Niemiecki okręt próbował zaatakować również pozostałe
transportowce, ale miał problemy ze zbiornikami balastowymi, wskutek czego na
chwilę jego kiosk wynurzył się nad powierzchnię wody, ściągając na siebie
gwałtowny ogień osłaniających transportowce niszczycieli. Niestety żaden z
pocisków nie trafił, ale dowódca niemiecki postanowił więcej nie ryzykować i
oddalił się z miejsca akcji.
Tymczasem na plażach trwała pospieszna akcja załadunku na
pokłady transportowców, bowiem zdawano sobie sprawę z możliwości ataku przez
okręty podwodne, a ponadto Niemcy ściągali wszystkie dostępne oddziały lądowe z
okolicy, w tym z Elbląga i Gdańska. Pochód oddziałów niemieckich został
powstrzymany ogniem pancerników i monitorów, co dało czas na ewakuację. W ciągu
kilkunastu godzin większość żołnierzy upchano na pokładach dwóch pozostałych
transportowców, którymi bezpiecznie powrócili do bazy w Lipawie. Większość
sprzętu niestety trzeba było jednak porzucić na plażach Mierzei Wiślanej.
Jak na początek wojny - akcja o bardzo spektakularnym charakterze. Niemcy z pewnością uświadomili sobie braki w systemie obrony wybrzeża, a nasi admirałowie mogli się przekonać jak bardzo ryzykowna, i trudna technicznie do przeprowadzenia, jest operacja desantowa. Bardzo bolesna jest dla nas strata "Polesia" i sprzętu porzuconego w czasie ewakuacji. Tego ostatniego, z uwagi na skalę operacji, nie mogło być jednak zbyt wiele. Osobiście postulowałbym poniechanie takich działań w najbliższej przyszłości, a później (1917 r.) używanie do nich wyspecjalizowanych jednostek, takich jak rosyjskie okręty wielozadaniowe typu "Elpidifor", czy barki desantowe typu "Bolinder". Obydwie strony mogły również przekonać się o skuteczności okrętów podwodnych i problemach związanych z ich zwalczaniem.
OdpowiedzUsuńŁK
Dwie uwagi:)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - primo :)
Zupełna, wręcz "rosyjska aktywność" Niemiec.
Mamy fakt istnienia Polski z silną flotą. Zatoka Gdańska jest wobec tego pewnie bazą floty, i niech mnie dunder świśnie - jeżeli już po pierwszej akcji podejścia do Królewca i Zatoki nie zostały odpowiednio zabezpieczone. W naszym "nierealu" powinna tam już stacjonować przynajmniej (!) 1 eskadra drendnotów, 1 predrendnotów i okazyjnie pewnie Hipper. Sytuacja jaką bowiem mamy inaczej ustawia priorytety dla floty niemieckiej. Pierwsze i najważniejsze bowiem staje się wyeliminowanie właśnie floty KP i Rosji (ta i tak się sama eliminuje).
Jedyne co Niemcy by robili na Morzu Północnym - to rajdy Hippera na wybrzeże Anglii, w przerwach działań przeciw nam. Tam nie są zagrożeni w ogóle, co daje swobodną możliwość projekcji siły na Bałtyk. To dlatego dwie z podjętych dotychczas akcji traktuję raczej w strefie fantazji zbyt daleko posuniętej. Zarówno brander w Gdańsku, jak i desant na Mierzei Wiślanej to jakby rajd wiceadm. Beatty na Wilhelmshaven. Wejście w ten rejon naszych dużych jednostek nieuchronnie by doprowadziło do starcia sił głównych - Niemcy nie przegapili by takiej okazji (nie traktujmy ich jak stada baranów z "Czterech pancernych"). W dodatku te rejony, po wyłączeniu tzw. "Głębi Gdańskiej" obfitują w płycizny - więc flota może mieć problemy (dotyczy akcji brandera). Doświadczyli tego Szwedzi pod Oliwą, a Arend Dickmann wykorzystał bezlitośnie.
Po drugie - primo (cytując klasyka :))
Widzę zero akcji ze strony przeciwnika. Jak napisałem wcześniej, dla losów PWŚ na morzu kluczowe znaczenie miało zdobycie szyfrów floty niemieckiej po pechowym zatonięciu krążownika Magdeburg, o czym Niemcy się nigdy nie dowiedzieli. to było w końcu sierpnia 1914 roku (nie 26 przypadkiem?), a tu przypadkiem nie wrzesień już?
Piotr
Drednoty i predrednoty są przyporządkowane Hochseeflotte. Część tych sił stacjonuje w Kilonii, skąd mogą iść do akcji na Bałtyk albo M. Północne, w zależności od sytuacji. Ale i tak z Lipawy jest dużo bliżej niż z Kilonii, a ponadto to mysmy dotychczas wybierali moment akcji. A flota nie przepłynie Bałtyku w pół dnia... Nie wykluczone jednak, że pod wpływem doświadczeń wojennych dyslokacja sił niemieckich zostanie skorygowana i jakieś poważniejsze siły zostaną skieroeane do Gdańska (dotąd były tam tylko krążowniki).
OdpowiedzUsuńCo do Magdeburga - jakaś akcja będzie, może ciut później, i na pewno nie pod Odensholmem - bo Niemcy nie zaryzykują rajdu w rejon zat. Fińskiej, bo to grozi odcięciem przez naszą flotę.
Czy skala klęski pod Tannenbergiem odpowiada tej realowej?
OdpowiedzUsuńŁK
No No.. śmiała akcja! I tak jestem pod wrażeniem że na minach nie straciliśmy niczego.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam że to lądowanie dało oddechu (choć odrobinę) siłom Rosyjsko-Polskim. Teraz na pewno na wybrzeżu będą stacjonowały większe siły i to na pewno nie na zasadzie "odpoczynku". Proponuję spuścić ze smyczy nasze okręty podwodne w rejonie na zachód (i trochę na południe) od Bornholmu, jeśli będą szły okręty z floty północnej, być może uda się coś upolować.
Kpt.G
Witam
OdpowiedzUsuńChciałem zwrócić uwagę na parę spraw.
Po pierwsze primo ;) straty w sprzęcie sa raczej niewielkie skoro desantowaliśmy piechotę z lekką bronią vide tekst główny.
Po drugie jednak należało się spodziewać jakiejś poważniejszej kontrakcji floty niemieckiej i wysłanie na Bałtyk przynajmniej części krążowników liniowych i Bluchera z siłami osłony o tu możemy zaszaleć z naszymi siłami podwodnymi które w przypadku przynajmniej 4 jednostek są wybitnie ofensywne i aż się proszą o tego typu zadania tzn. wyznaczyć im rejon patrolowania na domniemanej trasie marszu wrogiej eskadry.
Pawel76
Klęska pod Tannenbergiem jest zbliżona do realnej. Nie sposób jednak określić tego w detalach - nie czuje się na siłach symulować jednocześnie wojny na lądzie :(
OdpowiedzUsuńA o kontrakcji floty niemieckiej pomyśle. Zwracam uwagę na pewien detal, który pojawił się w tekście ;)
Mniejsze okręty trzeba również wyposażyć w choćby jedną, automatyczną armatkę 37 mm Maxima-Nordenfelta. Gdyby posiadały je niszczyciele biorące udział w akcji - okręt podwodny zostałby zniszczony. Jeśli ogień prowadziłyby tylko dwa takie działka, to w ciągu minuty wystrzeliłyby minimum 60 pocisków, a już 3-4 trafienia byłyby dla "UA" krytyczne. Pora pomyśleć też o przekonstruowaniu istniejących już na okrętach lawet (elewacja do minimum + 65 st.), gdyż pojawienie się zagrożenia ze strony lotnictwa, to kwestia najbliższych miesięcy.
OdpowiedzUsuńŁK
Zgadza się, dlatego podjęta zostanie decyzja o zamontowaniu działek 37 mm na tych niszczycielach, które ich jeszcze nie posiadają (niektóre, jak np. typy Perun i Kormoran mają je już na stanie). Co do dział plot - jeszcze chyba ciut za wcześnie, ale i tego nie unikniemy ;)
OdpowiedzUsuńZgoda! Pisząc o działkach plot. miałem na myśli 1915 r., kiedy to nie będą już one żadnym anachronizmem.
UsuńŁK
PS. Oczekuję z niecierpliwością na kolejny post "okrętowy". Może zdradzisz chociaż najogólniej temat? :)
Na razie szykuje się post "bitewny". Z okrętowych mam porozgrzebywane kilka tematów, głownie jednostki pomocnicze oraz ten zarekwirowany krążownik o którym ciągle pamiętam!
OdpowiedzUsuń"Zarekwirowany krążownik" to jest to, co "tygrysy" lubią najbardziej! :)
UsuńŁK
PS. Zachęcam raz jeszcze do "pochylenia się" nad małym niszczycielem "Stringham". Naszym eskadrom zamorskim bardzo się przyda, niezależnie, gdzie go skierujesz do służby! :)
UsuńŁK
A zapomniałem, mam go nawet już naszkicowanego :)
OdpowiedzUsuńJeśli go rozrysowałeś, to zapewne zasili jednak naszą flotę. Fajnie! :)
UsuńŁK
Wprawdzie akcja pod względem taktycznym i przede wszystkim operacyjnym nieudana, ale zebranie pewnych doświadczeń może zrekompensować to niepowodzenie.
OdpowiedzUsuńNiepokoi mnie wpływ wiadomości o Tannenbergu na decyzje kierujących desantem. Świadczyłoby to o pewnej "nerwowości" w dowodzeniu. Wycofanie sił lądujących ogólnej sytuacji "post Tannenberg" nie zmieni, a zapewni nplowi pełną swobodę manewru. Czy ratowanie jednej brygady było tego warte? Na głównym froncie niemiecko-rosyjskim takie siły nie mają znaczenia, a jako dywersja na tyłach mogłyby być nawet warte całkowitego poświęcenia.
JKS
to nie nerwowość dowództwa, a przejaw dbania o życie żołnierzy i nie szafowanie nim ponad konieczność. Prawda, że postawa nader rzadka akurat w tej wojnie.
UsuńKolego (bezimienny), troska o los żołnierzy jest ze wszech miar godna pochwały, sam chciałbym mieć takiego dowódcę...
UsuńJednakże, tym "instrumentem" wojen się nie wygrywa.
JKS
No cóż, dowództwo uznało że jednak nie jest to uzasadnione, w sytuacji gdy bitwa jest przegrana, a pozostawieni na przyczółku żołnierze i tak by nic nie zdziałali. Na samodzielne ofensywne działania szansy nie było, skoro własne oddziały były już w odwrocie, a desantowane wojska Niemcy mogli wziąć po prostu na przeczekanie, nie angażując specjalnie dużych sił.
OdpowiedzUsuńCo do Stringhama - kiedy już zacznę rysunek, to na 100% znajdzie się, prędzej czy później, na blogu (czyli w skąłdzie floty). Nie rysuję bowiem nic do szuflady ;)
Jeśli zakup "Stringhama" nastąpił już po rozpoczęciu wojny, to wydaje mi się, że - wobec neutralności Stanów Zjednoczonych - będziemy musieli zadowolić się zakupem jednostki rozbrojonej. Nb. okręt i tak był prawdopodobnie pozbawiony uzbrojenia, gdyż od pół roku był już wycofany ze służby. Myślę, że w arsenale np. na Hajnanie znajdzie się dla niego para 75 mm Canetów i dwie (podwójne?) wyrzutnie torped 18".
UsuńŁK
Najprawdopodobniej tak właśnie będzie :)
OdpowiedzUsuńdV