poniedziałek, 24 listopada 2014

Próba zablokowania Haikou



Już od końca czerwca 1904 r. japońskie dowództwo zaczęło szukać sposobu szybkiego zneutralizowania polskiej eskadry, zwłaszcza że wiedziano już o rejsie eskadry bałtyckiej i nietrudno się było domyślić, że jej celem jest odsiecz Hajnanu. Po akcji polskiego zespołu przeciw Formozie, sięgnięto po pomysł, który uprzednio dwukrotnie próbowano wcielić w życie (co prawda bezskutecznie) w Port Arturze, a mianowicie postanowiono zablokować port w Haikou poprzez zatopienie w wejściu do niego obciążonych balastem statków. Samo w sobie było to dowodem sporej desperacji i liczenia się z zagrożeniem jakie po zwycięskiej bitwie stwarzały polskie okręty na Hajnanie. 
Do roli okrętów przeznaczonych do zatopienia wybrano dwa duże transportowce: Karasaki Maru (5627 BRT, eks-rosyjski Jekatierinosław, zdobyty 6 lutego 1904 r.) oraz Mandasan Maru (4513 BRT), które na tę okoliczność wypełniono po brzegi złomem i betonem. Załogi sformowano z ochotników, bowiem nie było wcale pewne czy uda się ich po wykonanym zadaniu ewakuować z miejsca akcji. Na wszelki wypadek statkom przydzielono 2 torpedowce z 17 dywizjonu (nr 33 i nr 34), które w sprzyjających okolicznościach miały podjąć załogi statków. Dalszą osłonę miały stanowić improwizowany zespół w składzie: krążowniki Idzumi (flagowiec znanego nam już kontradm. Togo jr.), Suma, Sai Yen oraz małe krążowniki (według dawnej nomenklatury korwety) Yamato, Musashi i Katsuragi. Zadaniem tych jednostek miało być ewentualne uciszenie pełniących dozór polskich kanonierek, gdyby się na nie natknięto. Z kolei z pokładów  kanonierek pomocniczych Kagawa Maru i Ryujun Maru miały desantować się oddziały przewidziane do opanowania baterii dział strzegących wejścia do bazy. Na tę okoliczność obie jednostki specjalnie wzmocniono poprzez zamontowanie stalowych osłon chroniących oddziały desantowe przed ogniem broni małokalibrowej. Do akcji wydzielono wreszcie 4 dywizjon niszczycieli pod dowództwem kmdr por. Nagai (Hayatori, Harusame, Murasame i Asagiri) mający osłaniać zespół krążowników i ewentualnie pomóc w ewakuacji oddziałów desantowych, po unieszkodliwieniu polskich baterii.
Operację planowano przeprowadzić w bezksiężycową noc 11 sierpnia 1904 r., by osiągnąć w miarę możliwości zaskoczenie obrońców. To się atakującym udało, bowiem nieszczęśliwym dla strony polskiej zbiegiem okoliczności mająca pełnić tej nocy dozór kanonierka torpedowa Trzygłów miała awarię i musiała zostać odholowana przez torpedowiec Sęp do bazy. Skutkiem powyższego, tylko ten ostatni w chwili ataku był „na chodzie”, ale akurat znajdował się w porcie. Była jeszcze co prawda druga jednostka pełniąca tej nocy dozór, patrolowiec Kormoran, akurat znajdowała się daleko na zachód od bazy i nie zdołała wykryć atakujących Japończyków.
Atak rozpoczął się niedługo po północy od wysadzenia dwóch oddziałów desantowych (patrz mapka) celem opanowania baterii wschodniej i zachodniej, z których każda dysponowała kilkoma szybkostrzelnymi działami średnich kalibrów (wschodnia 3x120, zachodnia 2x152, 2x120). Była jeszcze bateria północna z 4 starymi działami 107 mm, ale ją Japończycy słusznie sobie odpuścili). O ile z baterią wschodnią poszło atakującym w miarę gładko (udało się osiągnąć pełne zaskoczenie), o tyle z drugą sprawa przedstawiała się dużo gorzej. Na skutek minimalnego opóźnienia ataku (który był z kolei efektem wylądowania kilkaset metrów od baterii, zamiast jak planowano – naprzeciw niej) obrona baterii została na czas zaalarmowana, zdążyła stawić opór i ostatecznie odeprzeć atak.
W pół godziny po ataku na baterie artyleryjskie, nadpłynęły obydwa „brandery”. Poruszały się od północy i miały o tyle utrudnione zadanie, że aby zablokować wejście do portu, musiały tuż przed nim wykonać ostry zwrot o ponad 90 stopni, a zaraz potem wyhamować i ustawić się w poprzek kanału wejściowego. Był to dość karkołomny manewr, trudny do wykonania w ciemną, bezksiężycową noc. Nie dziwi więc specjalnie, że pierwszy ze statków mających zablokować port, Karasaki Maru źle obliczył moment wykonania zwrotu i na skutek tego wszedł na piaszczystą łachę kilkaset metrów od wejścia do portu, z której nie był w stanie samodzielnie zejść. Później nieszczęsna jednostka została dosłownie rozstrzelana z dystansu kilku km przez działa baterii zachodniej.
Widząc co się stało kapitan płynącego jako następny Mandasan Maru wykręcił nieco wcześniej (choć i tak w ostatniej chwili, ledwo unikając kolizji z tkwiącym na mieliźnie poprzednikiem), i ustawił się niemal na wprost wejścia do portu. Wydawało się, że sukces jest na wyciągnięcie ręki. Statek jak na swoje gabaryty zgrabnie wszedł do kanału portowego i już zaczynał wykonywać skręt by ustawić się w poprzek toru wodnego, gdy u jego burty wyrósł kilkudziesięciometrowy  słup wody. Okazało się, że była to torpeda z Sępa, którego dowódca zorientował się co się święci. Nie zastanawiając się zbytnio, ruszył ku wyjściu z portu i gdy zobaczył duży transportowiec przed dziobem, odpalił dwie torpedy, z których jedna eksplodowała u burty japońskiej jednostki szybko ją topiąc (druga albo była niecelna, albo wadliwie zadziałała). Działanie to okazało się być zbawienne w skutkach, bowiem Mandasan Maru zatonął w pozycji ukośnej do przebiegu toru wodnego, i to nie w jego środku, ale nieco z boku. Tym samym do pełnego zablokowania portu nie doszło, choć wychodzenie i wchodzenie dużych jednostek było odtąd utrudnione i odbywało się niemal „na styk” z wrakiem..    
Tymczasem towarzyszące branderom torpedowce zajęły się zdejmowaniem załogi z nieszczęsnego Karasaki Maru, bowiem bateria zachodnia zajęta odpieraniem ataku oddziału desantowego na razie nie ostrzeliwała unieruchomionej jednostki japońskiej. Nie udało się natomiast ewakuować załogi Mandasan Maru, na skutek ognia torpedowca Sęp, do którego dołączyły wkrótce niektóre okręty znajdujące się w porcie.
Ostatnim epizodem starcia była próba ewakuacji oddziału desantowego który zniszczył baterię wschodnią. Podjęły się tego zadania niszczyciele 4 dywizjonu, ale gdy flagowy Hayatori został celnie ugodzony 6-calowym pociskiem wystrzelonym przez pancernik Mieszko I, i z tego trzeba było zrezygnować...
Natomiast drugi oddział desantowy, atakujący baterię zachodnią, praktycznie cały został wybity lub wzięty do niewoli, więc nie było tu nawet kogo próbować ewakuować..

9 komentarzy:

  1. Witam
    Z wypiekami na twarzy czekam na ciąg dalszy..
    Małe ale czy Kolega de Villars za bardzo nie faworyzuje strony japońskiej tymi szczęśliwymi zbiegami okoliczności?
    Najpierw pechowe uszkodzenie pancernika,później niewybuch torpedy i zatopienie kanonierki torpedowej, pechowe trafienie w maszynkę sterową i w efekcie osadzenie na mieliźnie krążownika a teraz awaria kanonierki i udany atak na baterię i częściowe zablokowanie portu?

    No bez przesady ;).
    Pawel 76

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieeeee.... :) Nic nie faworyzuje. Powiedziałbym wręcz przeciwnie :).
      Gdyby faworyzował... to przy pasywnej postawie Rosjan już by tu przypłynął Mikasa i spółka... bum, bum, trrrrach... i nie byłoby komu wiadomości do Eskadry płynącej z Bałtyku wysłać o tym - że nie maja za bardzo po co płynąć.... Powiedziałbym, że to opowieść wysoce realistycznie zrównoważona (no nie no.... wypowiedź jak u polityka kurcze :() z lekkim wskazaniem na stronę Polską.

      Piotr

      Usuń
  2. Może teraz szczęście pójdzie w drugą stronę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje mi się, że aż tak bardzo strony japońskiej nie faworyzuje. Nie liczyłem tego jeszcze dokładnie, ale czy jak dotąd to w sumie straciła ona więcej jednostek niż nasza flota, i to nie licząc statków potopionych przez rajdery? Ponadto faktem jest, że oszczędziłem naszej eskadrze jak dotąd konfrontacji z głównymi siłami Japończyków, także zachowanie przepustowości wejścia do portu jest dla nas dość szczęśliwe.
    z drugiej strony nie ukrywam jednak, że jakieś pancerniki japońskie zapewne niedługo przypłyną wobec fiaska ostatniej operacji, i różnie jeszcze może być...
    Ogólnie staram się jakoś wypośrodkować szczęśliwe i nieszczęsliwe zbiegi okoliczności dla obydwu stron, ale że wszystko staram się tworzyć na bieżąco (tak jak na bieżąco rozwija sie sytuacja na wojnie) to czasem moga się zdarzyć jakieś "przegięcia" w którąś ze stron;)
    dV

    OdpowiedzUsuń
  4. ps. niewybuch czy nietrafienie torpedą nie jest też chyba jakimś szczególnym wypadkiem na korzyść Japończyków, takie rzeczy się zdarzają a statek przecież i tak zatonął poza głównym torem wodnym, więc w sumie Japończycy mogli by mieć pretensję do autora, że im zniweczył taką misterną operację;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam
    A skąd Japończycy wiedzą że bateria północna na 107?Jej położenie wręcz wymusza zastosowanie w tym miejscu 152 i 120 a może dodatkowo starszych dział wielkokalibrowych zdjętych ze starych kanonierek.
    Geografia wejścia do portu również wymusza zbudowanie baterii północnej i zachodniej jako najsilniejszych i wschodniej jako pomocniczej(najsłabszej).

    Z innej beczki chciałem zauważyć że na wyspie mamy circa 20 tyś żołnierzy i część z nich MUSI choćby rotacyjnie osłaniać baterie nabrzeżne i zazwyczaj jest to batalion dla każdej baterii .
    Nawet jeśli przyjmiemy że w linii jest/są 2 kompanie a 1 jest w odwodzie to przy wsparciu załogi baterii ,karabinów maszynowych i ewentualnie dział lekkich 75mm wspomniany scenariusz NIE MA PRAWA się wydarzyć, Japończycy zostaną wystrzelani do nogi po lądowaniu najdalej na plaży.

    Co więcej jesteśmy wstanie wojny od ponad 1/2 roku ,wzmacniamy Hajnan każdym wolnym strzelcem ,kawalerzystą i skośnookim kosynierem ,a ostatnio stoczyliśmy kilka bitew morskich ze zmiennym szczęściem z Japończykami, musimy się spodziewać jakiejś odpowiedzi (nawet desantu) i dlatego siły lądowe MUSZĄ być w NAJWYŻSZEJ gotowości
    Pawel76

    P.S.
    Sorki za DUŻE litery ale były niezbędne.

    OdpowiedzUsuń
  6. Na razie nie mamy na wyspie 20 tyś żołnierzy – z tego co pamiętam to ustaliliśmy że udaje się na razie skoncentrować bodajże 8 tys., z jakimiś pomocniczymi oddziałami kolonialnymi może 10 tys. Siły rzędu 25 tys+ będą jak dotrze eskadra z Bałtyku, ale 11 sierpnia to ona jeszcze nie dopłynęła do Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej. Poza tym, wyspa jest spora, a to czego się możemy spodziewać, to inwazja wszędzie, tylko nie w rejonie głównej bazy, gdzie są skoncentrowane baterie artyleryjskie. Tak więc nasze szczupłe na razie siły muszą być dość mocno rozproszone.
    Brak nowoczesnych dział w baterii północnej oczywiście razi, ale możemy założyć, że po prostu tam nie zdążono ich wymienić – w końcu wybuch wojny był dla naszej floty zupełnym zaskoczeniem, nie planowaliśmy wojny z Japonią, a w czasie pokoju zazwyczaj jest wiele pilniejszych potrzeb niż wzmacnianie artylerii nadbrzeżnej gdzieś w koloniach.
    A co do tego czy Japończykom udało by się zdobyć choć jedną baterię, czy też zostali by wystrzelani do nogi – to faktycznie może być najsłabszy moment całej akcji, ale z drugiej strony – wskutek rotacji oddziałów, ciemnej nocy, mgły, i diabli wiedzą czego jeszcze, jedna bateria mogła dać się zaskoczyć. Niewykluczone, że uległa zadając atakującym mimo wszystko duże straty…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Specyfika boju nocnego (w dodatku w czasie nowiu!), determinacja atakujących (należy przyjąć, że do takiej "akcji specjalnej" nie zostały skierowane przypadkowe pododdziały złożone ze świeżo zmobilizowanych rezerwistów) i szczupłość sił obrońców (zasilonych jedynie doraźnie elementem "pospolitego ruszenia") uprawdopodobniają przedstawioną narrację. Zwracam jednocześnie uwagę, że w finalnej części opowiadania pojawia się błędnie termin "bateria wschodnia" przy ewidentnym opisie dziejów "baterii zachodniej".
      ŁK

      Usuń
  7. Racja, mój błąd. już poprawiam;)

    OdpowiedzUsuń